Nowy Rok na Sri Lance

27 Moze 2008 Czas podróży: z 28 Kwiecień 2008 na 15 Moze 2008
Reputacja: +39
Dodaj jako przyjaciela
Napisać list

Nowy Rok na Sri Lance

Okoł o dwa lata temu, na mię dzynarodowej wystawie turystycznej, zobaczył em mał e stoisko jednego egzotycznego, praktycznie znanego wielu od dzieciń stwa, a w rzeczywistoś ci zupeł nie nam nieznanego. Wciś nię ta mię dzy liczne „potworki” turystyki skromna ekspozycja Sri Lanki nie przycią gnę ł a zbyt wiele uwagi zwiedzają cych wystawę . Przebiegł em wię c obok, wrzucają c do spuchnię tej torby, chwytają c w biegu skromną aleję , zerkają c oboję tnie na twarze dwó ch ciemnoskó rych mę ż czyzn reprezentują cych ten kraj.

Kto by wtedy pomyś lał , ż e za kilka lat bę dę musiał przeszukiwać cał ą moją bibliotekę w poszukiwaniu tego mał ego zeszytu - prospektu. Sri Lanka to nazwa, któ rą ten kraj nosi od 1972 roku. Jest lepiej znany szerokiej publicznoś ci pod inną nazwą - Cejlon.


Straszne statki pirackie, niespodziewanie pojawiają ce się przed statkami handlowymi wypeł nionymi prezentami z Indii, „perł y” korony brytyjskiej. Ile bogactw nie dotarł o do metropolii, ilu marynarzy stracił o tu ż ycie, u wybrzeż y Cejlonu. Z powieś ci przygodowych na ten temat moż esz stworzyć cał ą bibliotekę.

Sł ynna na cał ym ś wiecie herbata cejloń ska, przyprawy, wspaniał e jedwabne tkaniny, lepiej znane nam z indyjskich filmó w w postaci jasnych strojó w bohaterek - „sari”.

Ale Cejlon to bynajmniej nie Indie, choć jest bardzo blisko. Hinduizm jest tu znacznie mniej rozpowszechniony niż buddyzm, gł ó wna religia kraju. Jednocześ nie Cejlon to nie Chiny, chociaż znajduje się tutaj „Mekka” buddyzmu – Kandy. Cejlon to coś zupeł nie innego. I tak, ma inne imię . Kraj oficjalnie nazywa się Sri Lanka – „Pię kna Kraina”, co tł umaczy się z syngaleskiego, ję zyka narodu „tytularnego”.

Drugą co do wielkoś ci społ ecznoś cią wyspy są Tamilowie, któ rzy gloryfikowali Cejlon na cał ym ś wiecie, walczą c o stworzenie wł asnego niepodległ ego pań stwa na pó ł nocy wyspy. Ta walka przekształ cił a się w wojnę domową , któ ra cią gnie się od ponad dwudziestu lat, teraz sł abnie, teraz wybucha atakami terrorystycznymi ze strony Tamilskich Tygrysó w i odwetowymi bombardowaniami pó ł nocnych regionó w przez rzą d, czyli armię syngaleską.

Konflikt tak przenikną ł wszystkie sfery społ eczeń stwa, ż e ​ ​ nawet historia wyspy, napisana przez syngaleski, bardzo ró ż ni się od wersji tamilskiej. Tak wię c, wedł ug oficjalnej wersji syngaleskiej, Tamilowie jako społ ecznoś ć utworzyli się okoł o XIII wieku, podczas gdy pierwsi przedstawiciele „tytularnego” narodu pojawili się na wyspie już w VI wieku p. n. e. , przybywają c z pó ł nocnych Indii .

Stą d „kasta”, tak powszechna na „stał ym lą dzie”.

Kraj już daleko od bogatego wydaje znaczną czę ś ć swojego skromnego budż etu na utrzymanie ogromnej, naturalnie rozdę tej armii. A moż e wł aś nie tego potrzebują sami wojskowi? Dowiemy się za kilkaset lat. W mię dzyczasie, zupeł nie jak w tej piosence z filmu „The Diamond Arm”.


W dł ugotrwał ym konflikcie militarnym jest niewielu, wię c „cał a pokryta zielenią , absolutnie cał a” wyspa w grudniu 2004 roku został a dotknię ta tsunami wywoł anym potę ż nym trzę sieniem ziemi u wybrzeż y Sumatry. Wedł ug oficjalnych danych zginę ł o trzydzieś ci osiem tysię cy osó b, a sześ ć tysię cy zaginę ł o. Aby uzyskać prawdziwy obraz tego, co się stał o, musisz pomnoż yć te i tak już straszne liczby przez co najmniej dwa. Obraz okazał się nieszczę ś liwy.

Ale w ż yciu wszystko jest tak pomieszane, ż e dopiero teraz, po powrocie ze Sri Lanki, zaczynam rozumieć , w jakiej bajce się znalazł em.

Ten cienki zeszyt - prospekt z wystawy w koń cu został odnaleziony i przemieniony z wirtualnego zbioru fotografii w pię kną rzeczywistoś ć.

Tym razem nie był to ciasny Boeing, a przestronny francuski Airbus, któ ry wylą dował w ś rodku nocy na lotnisku w Kolombo, najwię kszym mieś cie Demokratyczno-Socjalistycznej Republiki Sri Lanki.

Tak, na Cejlonie buduje się socjalizm. Mię dzy atakami terrorystycznymi separatystó w a odwetowymi akcjami wojsk rzą dowych, mię dzy licznymi ś wię tami i wizytami w ś wią tyniach - buddyjskiej, hinduskiej, muzuł mań skiej, chrześ cijań skiej. Wybó r jest duż y. Otrzymuje się jakiś dziwny rodzaj socjalizmu. Niezwykł e. I kto wie, co tak naprawdę powinno być.

Sri Lanka jest dla nas jak inna planeta. I mimowolnie zaczynasz przygotowywać się do roli pioniera, swego rodzaju astronauty, opanowują cego nowy, nieznany ś wiat.

Jednak to uczucie znika natychmiast po wylą dowaniu. Zwykł e standardowe lotnisko. Nie za duż y, ale też nie za mał y. Ś redniej wielkoś ci terminal wypeł niony sklepami wolnocł owymi. Wszystkie są otwarte, tylko sprzedawcy w nich mocno ś pią . A co robią o trzeciej nad ranem. Opró cz pasaż eró w naszego lotu nie mogliś my znaleź ć nikogo innego w budynku.

Sri Lanka jest jednym z nielicznych krajó w, w któ rych moż na zarezerwować prywatną wycieczkę po bardzo rozsą dnych cenach. Wyjaś nię bardziej szczegó ł owo. Dostajesz samochó d z przewodnikiem-kierowcy i obowią zkowym programem, któ ry musi wykonać . Tego typu wycieczka po Europie kosztuje co najmniej pię ć razy wię cej. Dlaczego, przynajmniej przez kró tki czas, nie czuć się bogatym obcokrajowcem, prawie milionerem.

Przy wyjś ciu z terminalu znajduje się duż a grupa przewodnikó w z plakatami. Oto moje nazwisko. Zapoznajmy się . Mł ody ciemnoskó ry facet, schludnie ubrany i zadbany. Wyglą da na to, ż e to Asanka.


Ostatnia sylaba jest zadyszana. Nie wypowiadasz swojego nazwiska. Nie mogł em nawet przeczytać na wizytó wce. Có ż , do komunikacji wystarczy nazwa.

Wychodzimy na zewną trz. Przewodnik mó wi, ż ebyś się nigdzie nie ruszał , ale sam podą ż a za samochodem. Kiedy idzie, rozglą dam się . Pod wejś cie na terminal podjeż dż ają prywatne samochody, czasem bardzo rzadko taksó wki. Ale ogó lnie wszystko jest jak zwykle. Zwykle, ale nie do koń ca. Chodnik, cią gną cy się wzdł uż dł ugiego budynku terminalu, jest jakby podzielony na dwie nieró wne czę ś ci. Pierwsza, w któ rej kazano mi stać w miejscu i się nie ruszać , niczym nie ró ż ni się od tego na jakimkolwiek lotnisku na ś wiecie.

Ale trochę dalej jest niewidzialna granica, jakby oddzielają ca Zachó d od „trzeciego ś wiata”. Nie jest strzeż ona. Przynajmniej nie widział em ani jednego policjanta ani wojskowego. Nie ma nawet bariery oddzielają cej. Ale ludzie, któ rzy tł oczą się po drugiej stronie, nie przekraczają tej granicy.

Jeś li goś ć przypadkowo przekroczy „czerwoną linię ”, od razu poczuje „uroki” innego ś wiata. Bę dzie otoczona tł umem miejscowych oferują cych wycieczki w dowolne miejsce, hotele na każ dy gust, taksó wki i wiele innych usł ug w bardzo niskich cenach.

W cał ej tej sprawie jest jednak element pozytywny. Ci ludzie nie są nachalni i po pierwszej odmowie nie oferują nic wię cej. W przeciwień stwie do taksó wkarzy w Rzymie, Paryż u, Londynie i reszcie Europy. Wycieczki są ró wnież prawdziwe, jak hotele. Jedyne pytanie to jakoś ć obsł ugi. Ale dla pojedynczego turysty, któ remu brakuje pienię dzy, jest to swego rodzaju rozwią zanie problemu. Na razie bę dę stać za „czerwoną linią ”, zwł aszcza „za wszystko już zapł acono”.

Mię dzynarodowe lotnisko znajduje się trzydzieś ci kilometró w od centrum Kolombo i trzeba jechać nie drogą ekspresową , któ rej po prostu nie ma, ale przez gę sto zaludnione przedmieś cia.


Po drodze spotkaliś my dwa „zabytki”, cał kiem „ś wież e”. Tydzień przed moim przyjazdem w rejonie Kolombo miał miejsce kolejny atak terrorystyczny. Tamilskie Tygrysy wywoł ał y ogromną eksplozję podczas wielkiego otwarcia wyś cigu maratonu w zatł oczonym miejscu. W jej wyniku zginę ł o wiele osó b, w tym minister transportu.

Ż e jest jakiś minister Sri Lanki. Kiedyś "tygrysy" dostał y się do samego Rajiva Gandhiego - premiera Indii. Był a to zemsta za to, ż e wysł ał wojska swojego kraju na pomoc syngaleskim. Dowiedział em się o eksplozji na przedmieś ciach Kolombo jeszcze przed moim wyjazdem, a takż e o tym, ż e armia rzą dowa w odpowiedzi na ten atak terrorystyczny zabił a 50 bojownikó w tamilskich. Podjechaliś my w pobliż e miejsca wybuchu. To był a moja pierwsza atrakcja widziana na Sri Lance.

Teraz o drugim.

Turyś ci, któ rzy tu byli, opowiadają o „osobliwym” sposobie prowadzenia samochodó w przez okolicznych mieszkań có w. Po okoł o pó ł godzinnej jeź dzie sł abo oś wietlonymi i zupeł nie pustymi ulicami, przed nami pojawił się tł um ludzi, otaczają c leż ą cą do gó ry nogami cię ż aró wkę . Jak udał o mu się przewró cić w tej wą skiej uliczce. Mó j przewodnik nawet nie zwró cił uwagi na tę „atrakcję ”, spokojnie objechał miejsce wypadku i ruszył dalej.

Speł nił y się najgorsze przeczucia. Wszystko, co napisano o Sri Lance – stan wojenny, cią gł e ataki terrorystyczne, rozpę dzeni kierowcy, któ rzy nie mają poję cia o przepisach drogowych – okazał o się prawdą . Ale nie ma nic do zrobienia. Musimy iś ć naprzó d i tam zobaczymy.

Pierwsze wraż enie z hotelu to wielkoś ć . Lobby był o fantastycznej wielkoś ci i lś nił o nierealną czystoś cią . Ś wiatł o z ogromnych ż yrandoli o dziwnych kształ tach odbijał o się od lś nią cego marmuru podł ogi i ś cian.

Fontanny, kwiaty, mnó stwo sof, foteli, inkrustowane stoliki – cał y ten luksus sprawił , ż e zapomniał em o pierwszych wraż eniach, jakie wywarł em w drodze z lotniska. Być moż e decyzja o podró ż y tutaj nie był a tak pochopna. Zobaczmy, co bę dzie dalej.


Kilka minut komunikacji z dziewczynami-lalkami ubranymi w fioletowe sari i kluczem, a wł aś ciwie kartą magnetyczną , z numeru w mojej kieszeni. Tak, tutaj musisz mieć dobry trening sportowy. Aby dostać się do pokoju trzeba był o pokonać dł ugą drogę . Za holem, przykryty szklanym dachem, znajdował się dziedziniec, ró wnież ogromnych rozmiaró w, z fantastycznie ukształ towanymi wazonami, wysokimi na mniej wię cej dwie ludzkie wysokoś ci, i oryginalnymi ż yrandolami, takimi samymi jak przy wejś ciu, tylko jeszcze wię kszymi.

Ale nawet wchodzą c do pokoju, zdał em sobie sprawę , ż e wę dró wka jeszcze się nie skoń czył a. Przy wejś ciu - pokó j z udogodnieniami.

Od niego do salonu cią gnie się dł ugi korytarz - rodzaj galerii sztuki. Tak wię c przed każ dym wyjś ciem do toalety nadal bę dziesz się zastanawiać , czy warto jechać na taki dystans.

Ale pomimo stylowych ż yrandoli, wazonó w i innych detali w lokalnym kolorze, hotel jest rodzajem wyspy Europy i Stanó w Zjednoczonych, a raczej przykł adem ś wiatowej globalizacji. Czy warto był o jechać tak daleko?

Chciał em nowych wraż eń i miał em ich doś ć wybierają c się na mó j pierwszy spacer po Kolombo.

Po przejś ciu przez kilka drzwi, z któ rych jedne otwierał y się automatycznie, a drugie – przez portiera, któ ry witał wszystkich wchodzą cych i wychodzą cych tym samym – „Dzień dobry, sir/mamo! ” i przechodzą c przez skomplikowany system wejś ć do hotelu, moż na znajdź się na Galle Avenue, któ ra cią gnie się wzdł uż wybrzeż a Oceanu Indyjskiego. Ale chę ć wdychania zapachu sł onej wody morskiej okazał a się niemoż liwa.

Przestrzeń mię dzy ulicą a oceanem jest gę sto zabudowana, a wzdł uż samego brzegu biegnie linia kolejowa. Hotel znajduje się w centrum miasta, co zwykle jest dodatkowym plusem i odpowiednio wpł ywa na ceny.

Tutaj w Kolombo sprawy mają się trochę inaczej. Kraj ż yje w cią gł ym zagroż eniu atakami terrorystycznymi. W pobliż u są też „dobrzy są siedzi”. W bloku oddzielają cym ocean od mojego hotelu mieszczą się ambasady USA i Wielkiej Brytanii, idealne miejsce dla wszelkiego rodzaju terrorystó w. W dzielnicy mieś ci się ró wnież kilka ministerstw oraz urzą d prezydenta kraju. Ogó lnie wokó ł jest tylko jedna „wyż sza społ ecznoś ć ”, z któ rą zwykli turyś ci mają tylko problemy.

Aleja jest pię kna. Budynki w tzw. stylu kolonialnym są siadują z nowoczesnymi wież ami hoteli i bankó w. Ale tak jest, jeś li spojrzysz od doł u do gó ry.


A schodzą c na „grzeszną ziemię ”, znajdujesz się w innym ś wiecie, któ ry przypomina ci, ż e kraj jest w stanie wojny.

W ten dzień , sobotę i ś wię ta, ulica był a zupeł nie pusta. Tylko sporadycznie przejeż dż ał y samochody i „tuk – tuki” – lokalna wersja taksó wki. Na tym tle wyraź nie wyró ż niał a się ogromna liczba wojskowych. Prawie każ dy dom był strzeż ony i podobno szczegó lnie waż ne obiekty, a jest ich osiemdziesią t procent, miał y być pilnie strzeż one. Czyli prawdziwa wież a obserwacyjna, jak w wię zieniu, i dwó ch ż oł nierzy – jeden na gó rze, a drugi na dole. Trudno powiedzieć , co bronił o tego ostatniego. Widzimy samą wież ę.

Wł aś ciwie cał e to bezpieczeń stwo nie robił o wraż enia. Ż oł nierze są niscy, szczupli, ubrani w mundury o co najmniej dwa rozmiary za duż e. Podobno dla wię kszego zastraszenia „podstę pnego wroga” ulica był a od czasu do czasu blokowana, ale był o też jakoś dziwnie – najpierw jedna strona, potem druga.

A potem rozpoczę ł a się weryfikacja dokumentó w.

Przeważ ali tu już oficerowie, solidniejsi i lepiej odż ywieni niż ich nę dzni podwł adni. Czyli zygzakami, omijają c barierki, a tu są na stał e, jedna czę ś ć przymocowana do latarni, a druga - na koł ach, udał o mi się dostać na nasyp. Po drodze natrafił em na most kolejowy, któ ry jako obiekt szczegó lnie strategiczny otoczony był bunkrami z workó w z piaskiem. Pozostał y tylko mał e luki, z któ rych wystają lufy karabinó w maszynowych.

Aleja Galle w kontynuacji nadal biegnie nad ocean, zamieniają c się w nasyp. Ta strona nazywa się - Galle Face Green. Wał jest niewielki, ma czterysta metró w dł ugoś ci. O tej wczesnej porze jest wypeł niona ludź mi biegają cymi rano.

Pó ź niej zastę puje ich inny rodzaj publicznoś ci. Chociaż wedł ug oficjalnych statystyk na Sri Lance jest tylko osiem procent populacji muzuł mań skiej, kiedy wychodzi się na nasyp, wydaje się , ż e jest ich wszystkich stu.

Do pó ź nego wieczora deptak wypeł niają korpulentne matki w dł ugich czarnych sukienkach i chustach tego samego koloru, zakrywają cych wszystko opró cz oczu, ai tak nie zawsze.


Kiedy Kolombo był o jeszcze oficjalną stolicą kraju, tutaj, na nasypie, znajdował się parlament, któ rego stary budynek do dziś stoi na brzegu, stopniowo popadają c w ruinę . A to czerwone pole mię dzy promenadą a autostradą , są dzą c po starych fotografiach, był o jasnozielone. I wszystkie ś wiatł a był y wł ą czone.

A dziś wieczorem jest tu zmierzch i czarne suknie matek wielodzietnych ł ą czą się z mrokiem tropikalnej nocy.

Mniej wię cej poś rodku bulwaru, w gę stej zieleni tropikalnego parku, rozwiną ł swoje skrzydł a jeden z najstarszych i najbardziej prestiż owych hoteli w Kolombo „Taj Samudra”. Wewną trz - blask zł otej biż uterii i zimne migotanie kryształ u ogromnych ż yrandoli.

Oto najbardziej ruchliwe miejsce na nasypie. Do pó ź nego wieczora, jeś li wojsko nie blokuje, liczne kioski są otwarte. Te punkty gastronomiczne oferują w zasadzie ten sam produkt - kraby, kalmary i inne podobne owoce morza - nie tylko do jedzenia, ale takż e w formie pamią tek.

Naprzeciwległ a, pó ł nocna czę ś ć wał u przechodzi w starą angielską dzielnicę - Fort. Zaczyna się od trzech nowoczesnych drapaczy chmur zaję tych przez biura. W jednym z tych budynkó w mieś ci się Bank of Cejlon, gł ó wny bank kraju.

Fort jest gł ó wną historyczną czę ś cią miasta, symbolem kolonialnego rozwoju kraju, najpierw przez Portugalczykó w, potem przez Holendró w i Brytyjczykó w. Niegdyś teren ten odpowiadał swojej nazwie, to znaczy peł nił funkcję placó wki w ł ań cuchu budowli obronnych. Dziś jest to centrum handlowe Kolombo i cał ego kraju.

Architektura budynkó w przypomina centralną czę ś ć Londynu i, podobnie jak w stolicy Anglii, bezpoś rednie pię kne uliczki okolicy wypeł nione są licznymi urzę dami, bankami i biurami linii lotniczych. To jedyny obszar Kolombo, w któ rym nie ma mieszanki styló w, a dominuje tylko Europa.

Nie moż na tego powiedzieć o reszcie miasta. Ale w tej farsie Wschodu i Zachodu, buddyzmu, chrześ cijań stwa i islamu, Europy, Bliskiego i Dalekiego Wschodu jest pewien urok. Na teren Fortu dotarł em nie z nasypu, któ ry jest najbliż ej, ale z przeciwnej strony i dopiero nastę pnego dnia.


Już pierwszego wieczoru postanowił em dotrzeć do koń ca promenady, gdzie wznoszą się trzy nowe drapacze chmur. Na skarpie był o jak zwykle - ogromne matki w czarnych sukniach z gromadką dzieciakó w w ró ż nym wieku. Sarees tu nie trafił . Mniej wię cej w poł owie drogi usiadł em na ł awce, by podziwiać zamieszki na Oceanie Indyjskim.

Mniej wię cej pię ć minut pó ź niej podszedł do mnie ż oł nierz - pogrzebacz i z jakiegoś powodu uś miechnię ty powiedział , ż e teren został ogł oszony zamknię tą strefą wojskową i muszę go natychmiast opuś cić . I rzeczywiś cie wokó ł był o pusto. Cał a publicznoś ć na promenadzie został a zdmuchnię ta w cią gu kilku minut.

A najciekawsze był o to, ż e droga powrotna do hotelu był a zablokowana. Pozostał o tylko ruszyć naprzó d w kierunku Fortu. Doszedł em wię c do trzech drapaczy chmur - pierwotnego celu tego spaceru. Tu zaczynał y się trzy ulice, ró wnież zablokowane. Nie był o dalszej drogi. Chociaż dlaczego? Mimo wszystkich szlabanó w ruch na autostradzie, cią gną cej się wzdł uż nasypu, nie ustał . Tylko ż e nie mogł em rozgryź ć , gdzie pojechał y wszystkie samochody, kiedy dotarł y do ​ ​ drapaczy chmur w Forcie.

Musiał em wró cić w gł ą b strefy zamknię tej, gdzie wkró tce został em zatrzymany, ale nie przez ż oł nierza - giną cego, ale przez dobrze odż ywionego oficera.

Po sprawdzeniu dokumentó w zaproponował , ż e powstrzyma „puk-puk” i zgł osił się na ochotnika, ż e ​ ​ zrobi to sam. Widzą c oficera, ci lokalni „taksó wkarze” oczywiś cie zwolnili, ale z jakiegoś powodu wszyscy nagle zapomnieli, gdzie znajduje się jeden z najsł ynniejszych hoteli w Kolombo. Podobno ludzie z wojskiem to nie taki prosty zwią zek.

Wsadzają c mnie do zatrzymanej w koń cu „taksó wki”, oficer powiedział , ż e deptak otworzy się za pię ć minut, zgodnie z planem. Czy nie mó gł powiedzieć tego wcześ niej?

Jak się pó ź niej dowiedział em, przyczyną cał ej tej farsy jest odejś cie prezydenta kraju z pał acu na terenie Fortu. Doką d poszedł , nie wiem. Są dzą c po wyjaś nieniach mojego przewodnika, wszystkie te punkty kontrolne wzdł uż Galle Avenue sł uż ą ochronie moich niespokojnych są siadó w - ambasad USA i Wielkiej Brytanii, a takż e administracyjnego szczytu Sri Lanki, znajdują cego się w tej dzielnicy. Oto hotel w centrum.

Mó wią c o prezydencie.


W 2002 roku Norwegia wynegocjował a porozumienie o zawieszeniu broni. Przywó dcy LTTE, „Tygrysy Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu”, zgodzili się na propozycję przyznania Tamilom szerokiej autonomii w pó ł nocno-wschodniej czę ś ci wyspy w ramach jednego pań stwa. Wydawał o się , ż e konflikt został rozwią zany. Jednak jesienią.2005 roku Mahinda Rajapakse, twardogł owy, został wybrany na prezydenta Sri Lanki, odrzucają c wszelkie porozumienia.

Konflikt został wznowiony, a nawet stał się jeszcze silniejszy niż wcześ niej. Ta krwawa konfrontacja nie ma koń ca, mimo ż e Tamilowie faktycznie kontrolują pó ł nocne i wschodnie prowincje wyspy, a nawet ogł osili je niepodległ ym pań stwem. Skutki tej konfrontacji moż na doś wiadczyć w Kolombo.

To prawda, wydawał o mi się , ż e cał y ten bał agan z blokowaniem ulic i sprawdzaniem dokumentó w ma bardziej na celu ochronę prezydenta i jego otoczenia niż zapewnienie peł nego bezpieczeń stwa dla wszystkich obywateli..

Wielu bł ę dnie uważ a Kolombo za stolicę kraju. Wł aś ciwie to jest. Oto rezydencja prezydenta z cał ym systemem bezpieczeń stwa, a takż e rzą du kraju. Oficjalna stolica Demokratyczno-Socjalistycznej Republiki Sri Lanki, miasto Sri - Jayawardenepura - Kotte - przeliteruję , niech mi wybaczą rosyjskoję zyczni Cejloń czycy, jeś li się mylę - w rzeczywistoś ci znajduje się pię ć dziesią t kilometró w na poł udnie od Kolombo to jest jego przedmieś cie.

Tutaj, w nowej stolicy, mieś ci się parlament, dla któ rego poś rodku jeziora, na wyspie, wybudowano nowy oryginalny budynek. Nie zapomnij o Są dzie Najwyż szym.

Moim zdaniem w kraju o niskim poziomie ż ycia, permanentnym stanie wojennym i mnó stwem innych problemó w, powinny być inne priorytety. Ale, jak wszę dzie, wł adze sł uż ą przede wszystkim sobie.

Nie miał em szczegó lnej ochoty na zwiedzenie nowej stolicy, a program obejmował zwiedzanie Kolombo z osobistym przewodnikiem. Miasto jest oczywiś cie niezwykł e. Opró cz fasady oceanu na jej terenie znajduje się kilka malowniczych jezior poł ą czonych ze sobą . Jedna z nich, Beira, był a tuż za moim hotelem. Ale ż eby się do niego dostać , trzeba był o pokonać dwa posterunki, na któ rych dokumenty sprawdzano bardzo poważ nie, nie umniejszają c nawet obcokrajowcom. Straciwszy okoł o pię tnastu minut na pokonanie stumetrowej drogi prowadzą cej do jeziora, w koń cu znalazł em się na jego brzegu i wtedy czekał a mnie niespodzianka.


W ogrodzeniu otaczają cym mó j hotel znajdował y się drzwi wychodzą ce na to samo jezioro. A ponadto.

Tutaj przez cał y dzień był a osoba, któ ra ją otwierał a, wpuszczają c i wypuszczają c wszystkich. Wię c powró t zaję ł o mi tylko kilka minut.

I jeszcze jeden problem. W Kolombo nie moż na fotografować instalacji wojskowych. Logicznie. Ale za takie uważ a się nie tylko bazy wojskowe - ale jak to zdefiniować , ale prawie cał e miasto.

Zał oż one przez arabskich kupcó w, nastę pnie ufortyfikowane przez Portugalczykó w, podbite przez Holendró w, odbudowane jako imponują ca stolica przez Brytyjczykó w, Kolombo to miasto o dawnej kolonialnej przeszł oś ci i tę tnią ce ż yciem centrum biznesowe teraź niejszoś ci. Z jednej strony jest to dziedzictwo Portugalczykó w, Holendró w i Anglikó w, któ re daje się odczuć w ś wią tyniach i pomnikach, nazwach i religiach, ubraniach, jedzeniu i powierzchownej znajomoś ci ich ję zykó w.

Z drugiej strony są to nowoczesne budynki hał aś liwych dzielnic handlowych i handlowych oraz 5-gwiazdkowe hotele z klubami nocnymi i kasynami.

To niesamowita mieszanka kultur i religii, czasó w i narodó w odcisnę ł a swoje pię tno na niepowtarzalnym obrazie miasta, w któ rym dawne rezydencje w stylu kolonialnym wspó ł istnieją zaró wno z drapaczami chmur, jak i staroż ytnymi ś wią tyniami orientalnymi.

Populacja miasta, któ ra liczy okoł o pó ł tora miliona osó b, jest bardzo zró ż nicowana pod wzglę dem religijnym i etnicznym. Dlatego jest tak wiele ś wią tyń buddyjskich i hinduistycznych, chrześ cijań skich katedr i meczetó w.

Najsł ynniejsza ś wią tynia Kelaniya Raja Maha Vi [fhf jest doskonał ym przykł adem architektury syngaleskiej. Nowoczesny budynek powstał na począ tku ubiegł ego wieku. Freski zdobią ce ś ciany opowiadają historie z wielu ż ywotó w Buddy. Staroż ytna ś wią tynia oddalona jest o 9 km. z Kolombo. Tutaj od 1927 roku, w styczniu, odbywa się festiwal Durutu Perahera na cześ ć wizyty Buddy w ś wią tyni w ó smym roku po oś wieceniu.


Wielki pochó d sł oni, bę bniarzy, tancerzy, akrobató w i poł ykaczy ognia zamienił pochó d w jeden z najbardziej kolorowych pochodó w tego rodzaju.

Jeś li chodzi o ś wią tynie hinduistyczne, to przede wszystkim Katiseran, któ ry poś wię cony jest bogu wojny Skandzie. Chrześ cijań skie katedry w Kolombo, przynajmniej te, któ re widział em, są w doskonał ym stanie. Najwię ksze z nich to Katedra ś w. Ł ucji oraz koś ció ł ś w. Antoniego i Piotra.

Bę dą c obok Indii, drugim, a moż e nawet dziś pierwszym, najludniejszym krajem ś wiata, wyspa Cejlon zajmuje szczegó lne miejsce w polityce mocarstw. Zwł aszcza w ostatnich czasach, kiedy tempo rozwoju gospodarczego Indii gwał townie wzrosł o. Moim zdaniem Sri Lanka z politycznego punktu widzenia odgrywa taką samą rolę , jaką kiedyś Kuba odgrywał a dla Zwią zku Radzieckiego. Dlatego wielkie mocarstwa starają się tutaj zwię kszyć swoje wpł ywy.

Wspomnieliś my już , ile osó b ze Sri Lanki studiował o w Moskwie, Leningradzie, Kijowie. Ale Zwią zek Radziecki, a teraz Rosja, ma silnego konkurenta - Chiny. Przykł adem szczegó lnego stosunku tego kraju do Sri Lanki jest kosztowny prezent - Mię dzynarodowe Centrum Kongresowe Solomon Bandanaraike. Ten ogromny budynek jest nawet trochę duż y dla Kolombo, chociaż w ostatnich latach liczba mię dzynarodowych imprez organizowanych na Sri Lance znacznie wzrosł a.

Port morski w Kolombo. Na tym sł owie przychodzą na myś l wą tki starych powieś ci przygodowych - ż agló wki zał adowane torebkami herbaty i przypraw, statki pirackie, skarby ukryte gdzieś w gó rach. Port okazał się najzwyklejszy, podobnie jak tysią ce innych. Ale poł oż ona nieopodal okolica przenosi nas w przeszł oś ć.

Petta. Obszar portu.

W programie mojego pobytu na Sri Lance zaplanowano zwiedzanie Kolombo, gdzie po zwiedzeniu gł ó wnych atrakcji – ś wią tyń , meczetó w i Pał acu Kongresowego poł owę czasu przeznaczono na zakupy.


Organizatorzy wycieczki zakł adali odwiedzenie duż ych centró w handlowych „Majestic City” i „Liberty Plaza”, domu towarowego „Odel Unlimited”, a takż e butikó w sieci „Mlesna” – ekskluzywnych sprzedawcó w cejloń skiej herbaty. Wszystkie te sklepy to typowy western mall - zestaw drogich prywatnych sklepó w i obowią zkowy duż y supermarket. Zasugerował em, ż eby zamiast tego przewodnik zabrał mnie do Petty. Co dziwne, ale przekonywanie go zaję ł o duż o czasu. W koń cu przewodnik zgodził się , choć widać był o, ż e nie ma najmniejszej ochoty tam jechać.

Poł oż ona obok fortu i bę dą ca jego cał kowitym przeciwień stwem, obszar Petta jest gł ó wnym bazarem miasta. Każ dy pas ma tu swoją specjalizację.

Na przykł ad artykuł y gospodarstwa domowego sprzedawane są na Keyzer Street. Prince Street sł ynie ze szkł a i luster. Na pasie Gabo ajurwedyjscy lekarze kupują zioł a lecznicze. Na Sea Street znajdują się sklepy jubilerskie.

Istnieją ró wnież targi warzywne i rybne.

Gł ó wna ulica Petty nazywa się Main Street. Zanim zdą ż yliś my się zatrzymać , przez otwarte okno samochodu wystawał a smagł a rę ka, któ rej wł aś ciciel uporczywie proponował , ż e kupi od niego zegarek, nie prosty, ale markowy - „Rolex”. Wszystko był oby dobrze, ale cena jest boleś nie podejrzana.

Po wysadzeniu mnie na ś rodku gł ó wnej ulicy i wyjaś nieniu, ż e moż esz wró cić do „Tuk-tuka”, przewodnik szybko odszedł . Main Street to szeroka ulica zabudowana starymi zaniedbanymi budynkami, któ rych gó rne pię tra wydawał y się niezamieszkane, choć najprawdopodobniej ktoś tam mieszkał – takie tereny nie znikają w biednym kraju. Dolna czę ś ć domó w to solidny rzą d sklepó w, warsztató w samochodowych i, co podejrzane, jadł odajni.

Nie ma chodnikó w, a zamiast tego na pasaż eró w czeka nieprzerwany rzą d tuk-tukó w.

Najwię ksze i stosunkowo czyste sklepy sprzedają mę ską odzież , gł ó wnie koszule, i mają wię cej sprzedawcó w niż towaró w. Pomimo ś wią t noworocznych ulica jest wypeł niona pstrokatym tł umem, z któ rych wię kszoś ć to muzuł manie w tradycyjnych strojach. Obraz jest taki sam jak na nasypie. Tylko jedna mał a ró ż nica to cał kowity brak kobiet. I ani jednego cudzoziemca.


Jakby bajeczny wehikuł czasu rzucił mnie co najmniej sto lat temu. A moż e dwieś cie. Nie, to nie tak duż o. W koń cu „puk, puk” to stosunkowo nowy wynalazek. Skorzystał em z tego, czują c się w tym obszarze jak cał kowicie obce ciał o, wywoł ują c wzmoż one zainteresowanie. Wybraliś my się do „Odel Unlimited”, pozostawiają c to orientalne zakupy bardziej poszukiwanym mocnym wraż eń . Nie bę dę mó wił o nowoczesnych centrach handlowych.

Są takie same jak wszę dzie i jak powiedział mó j przewodnik – „Nie mamy Dubaju”, odnoszą c się do ich bardzo skromnych rozmiaró w.

Mó j pobyt zakoń czył się w kosmopolitycznym mieś cie Kolombo. Pó ź nym wieczorem odbył em ostatnią wycieczkę - zwiedzanie mojego hotelu. W holu, gdzieś w ką cie, pianista w smokingu grał bluesa na zabytkowym czarnym fortepianie. Z baru dobiegał y dź wię ki disco. Wychodzą c na dziedziniec, znajdujesz się w tropikalnym ogrodzie, w odległ ym ką cie, gdzie znajdują się bramy wychodzą ce na jezioro, migoczą cy iluminacją basen, o tej porze pusty. A pomię dzy nim a budynkiem hotelu znajduje się system stawó w peł nych ryb. Liczne, kolorowo oś wietlone mostki prowadzą do mał ych restauracji i baró w rozsianych po cał ym dziedziń cu. Od nich też pochodzi delikatna muzyka.

Lustrzana winda zabrał a mnie na trzecie pię tro. Z gó ry, z pokoju, dziedziniec hotelu.

Wieczorem mienią c się rozproszonymi ś wiatł ami wyglą da jak ogromne lustro, w któ rym odbija się tropikalne, rozgwież dż one niebo. Jutro opuś cimy to dziwne, niezwykł e miasto z przewodnikiem i wyruszymy w gł ą b lą du. Bajka orientalna dopiero się zaczyna.

Drogi Sri Lanki

Wczesnym rankiem Asanka już o tej godzinie czekał a na mnie w pustym holu, drzemią c w gł ę bokim fotelu. Dziś mamy duż y ruch na skalę lokalną . Dambulla, miasto, do któ rego zmierzamy, znajduje się.148 kilometró w od Kolombo. Wedł ug standardó w europejskich okoł o dwó ch godzin jazdy. Ale Sri Lanka to nie Europa. Nie ma tu dró g ekspresowych, drogi są wą skie i przechodzą przez tereny gę sto zaludnione.

Nasz lekko poobijany Nissan, noszą cy emblemat mojej firmy goszczą cej, przemierza ulice Kolombo. Dolne kondygnacje domó w po obu stronach drogi to cią gł a sieć sklepó w, warsztató w samochodowych i, jak zwykliś my mó wić , „przedsię biorstwa usł ugowe”.


Budynki są kapitalne, ale generalnie robi się wraż enie stoiska. Zrujnowany dom są siaduje z zupeł nie nowym eleganckim, z fasadą z przyciemnianego zł otego szkł a. A tuż obok zadymiona ś ciana warsztatu samochodowego, a potem lustrzana gablota sklepu Toyoty.

Jeź dzimy już ponad godzinę , a miasto się nie koń czy. Pytam przewodnika. Okazuje się , ż e minę liś my już Kolombo i jego przedmieś cia i jesteś my w gł ę bi kraju, ruszają c na pó ł noc. A rynek rozcią ga się po obu stronach drogi. Wsie i miasta przechodzą od siebie i nie da się okreś lić , gdzie przebiega granica mię dzy nimi. Wyglą dam przez okno samochodu na ten nieznany ś wiat i jednocześ nie staram się zrozumieć lokalny system jazdy. Dlaczego przy takim chaosie na drogach jest tu tak mał o wypadkó w?

Najpierw powiem ci, czym jest „puk-puk”. Już nie raz wspominał em to sł owo, mó wią c o Kolombo. W naszym rozumieniu na Sri Lance prawie nie ma taksó wek.

Z wyją tkiem kilku samochodó w, któ re widział em na lotnisku w dniu przyjazdu. „Knock-knock” to lokalna wersja taksó wki, nowoczesna wersja rikszy – jednobiegowego pojazdu sił owego pierwszej generacji. W drugim poruszał się już za pomocą roweru, a dziś wnuk przenió sł się na hulajnogę . Wię c grzmią ulicami, usprawiedliwiają c swoje imię.

Skuter wyposaż ony jest w kabinę dla pasaż eró w z dachem, ale otwieraną z obu stron. W czasie deszczu okna te są zamykane specjalną zasł oną , podobnie jak w kabinie kierowcy. Iloś ć „Puk – puk” jest ogromna, a rywalizacja mię dzy nimi straszna. Ceny biletó w są bardzo niskie, ale moż na je zbić z odrobiną targowania. Podobnie jak w innych podobnych obszarach dział alnoś ci, ma swoje prawa i wł asną mafię . Na przykł ad w Kolombo ten biznes jest cał kowicie w rę kach muzuł manó w.

„Puk-puk” to jeden z gł ó wnych czynnikó w destabilizują cych na lokalnych drogach.


Ruch tutaj odbywa się po lewej stronie drogi, a te „mini-taksó wki” zwykle jeż dż ą poboczem lub poboczem drogi. Ale widzą c klienta stoją cego po prawej stronie, „Tuk-tuk” ostro przecina cał ą drogę , nie zwracają c uwagi na wszystko, co porusza się po autostradzie – samochody osobowe, cię ż arowe, autobusy, któ rych kierowcy zwalniają , zachowują c przy tym niesamowity spokó j. Jeś li chodzi o moje badania, myś lę , ż e gł ó wnym powodem niskiej wypadkowoś ci na tle ogó lnej farsy na lokalnych drogach jest, co dziwne, kultura jazdy.

Na Sri Lance kierowca zjeż dż ają c z drogi nie czuje się jak „kró l”, jedyny na autostradzie. Jest czł onkiem ruchu, ró wnym ró wnym. Ale pomimo tych komplementó w nie radzę zagranicznym turystom, bez specjalnej potrzeby, uprawiać tutaj sportó w ekstremalnych - jeź dzić samochodem. Nie ta mentalnoś ć . A Asanka i ja nadal ruszamy na pó ł noc.

A Asanka już wjeż dż ał a na parking, znajdują cy się w pobliż u ogromnego, pokrytego zł otem Buddy.

Ś wią tynia jaskini Dambulla

Przy wejś ciu do tego jednego ze ś wię tych miejsc buddyzmu, zł ota kopuł a, zainstalowana bezpoś rednio na ziemi, jest nadal widoczna z daleka. Pomię dzy nim a budynkiem Kolegium Religijnego znajduje się parking i platforma, na któ rej odbywa się proces przygotowania do wejś cia do sanktuarium. Stą d zaczyna się wejś cie do jaskiniowej ś wią tyni. Pozostawiają c buty na dole, musisz pokonać okoł o trzystu pię ć dziesię ciu krokó w. Chodzisz po rozgrzanych sł oń cem kamieniach, temperatura powietrza plus trzydzieś ci, wilgotnoś ć bliska stu procent.

Ale wszystkie te niedogodnoś ci są zapominane, gdy tylko znajdziesz się na koń cu wspinaczki. Nad gó rną platformą wisi ogromna czarna gó ra, wzdł uż któ rej rozcią ga się elegancki biał y budynek, okalają cy wejś cie do ś wią tyni, a raczej do jaskiń . W sumie jest ich pię ć . Tyle wejś ć.

Nad każ dym znajduje się napis, ż e ś wią tynia ta należ y do Zakonu mnichó w buddyjskich. Same jaskinie bardziej przypominają salę wystawową . Oto najwię ksza na ś wiecie kolekcja posą gó w Buddy, wś ró d któ rych znajdują się okazy mają ce ponad dwa tysią ce lat.


Wraż enia przebywania w muzeum dopeł niają freski, któ re zdobią ś ciany i sufity. Mają też bardzo przyzwoity wiek, ale są w doskonał ym stanie, pomimo lat, klimatu i wielu lamp wypeł nionych olejem i kadzidł em. W lewej jaskini freski przedstawiają gł ó wne momenty z ż ycia Buddy – narodziny, wyrzeczenie się ż ycia kró lewskiego, oś wiecenie, siedem tygodni po oś wieceniu, przeczytanie pierwszego kazania i wejś cie w bł ogoś ć Nirwany.

Osoby bardziej zainteresowane buddyzmem odsył am do literatury specjalistycznej. Pojedziemy do kolejnej ś wią tyni, najnowszej.

Maha Alut Vihariya - Wielka Nowa Ś wią tynia został a zbudowana, w poró wnaniu z resztą , niedawno, w XVIII wieku, przez kró la Kirti Sri Rajasinghe - ostatniego wł adcę Kandy. W jaskini tej znajduje się jedna z najwię kszych rzeź b o dł ugoś ci dziewię ciu metró w - Ś pią cego Buddy, a takż e trzynaś cie posą gó w Buddy w pozycji lotosu i czterdzieś ci dwie posą gi stoją cego Buddy. Oczywiś cie sufit jest ozdobiony freskami. Na nich - tysią c wizerunkó w Buddy w stanie medytacji.

Z platformy przed kompleksem ś wią tyń jaskiniowych otwiera się wspaniał a panorama pasma gó rskiego, poł oż onego w centrum wyspy Cejlon. Nawet Szczyt Adama jest widoczny we mgle, gdzie wedł ug legendy mieszkali Adam i Ewa po wygnaniu z raju. Dziś jest miejscem pielgrzymek chrześ cijan, mimo ż e kilka innych krajó w uważ a swoje terytorium za miejsce pierwszego pobytu na Ziemi tego mał ż eń stwa.

Dla buddystó w Szczyt Adama jest takż e miejscem ś wię tym.

Idą tam, aby pokł onić się skale ze ś ladami stó p Buddy. Z tej samej platformy przed ś wią tynią jaskiniową moż na zobaczyć nasz hotel w Kandy. Ale czekają tam na mnie jutro. A dzisiaj, po podziwianiu mał ych basenó w z lotosami, któ re wierzą cy przynoszą Buddzie jako dar, schodzimy na dó ł . Wycieczkę koń czymy na tym samym parkingu, w otoczeniu wielu mał p, zupeł nie oswojonych, któ re zajmują się swoim tradycyjnym biznesem - ż ebractwem.

Nowy Rok nad brzegiem jeziora Amaya

Muszę spę dzić dziś noc w innym hotelu?

Tłumaczone automatycznie z języka rosyjskiego. Zobacz oryginał
Aby dodać lub usunąć zdjęcia w relacji, przejdź do album z tą historią
Podobne historie
Uwagi (1) zostaw komentarz
Pokaż inne komentarze …
awatara