Książka „Niezapomniany Iran”. Rozdział 8. Bandar Abbas

25 Grudzień 2012 Czas podróży: z 01 Lipiec 2011 na 01 Październik 2011
Reputacja: +272.5
Dodaj jako przyjaciela
Napisać list

Przystanek autobusowy do Bandar Abbas

Aby dostać się do Bandar Abbas z Sziraz musiał em pokonać.650 km, wię c starał em się jak najwcześ niej wyjechać na drogę . Ale nie dał o się szybko wyjechać , wię c udał em się na stację benzynową , gdzie zwró cił em się o pomoc do przypadkowego kierowcy. Zgodził się podwieź ć mnie do swojej wioski i zaprosił do domu na obiad, a takż e poprosił , ż ebym odwiedził swó j ogró dek granató w (bagh e an ar), któ ry odziedziczył po ojcu.

Kiedy przybył em do wioski, zobaczył em, ż e na filarach i bramach domó w wisiał y fotografie jego ojca na tle Mauzoleum Imama Rezy w Mashhad. Niestety odszedł kilka dni temu iw ten sposó b uczczono jego pamię ć w wiosce. Weszliś my do ogrodu i porozmawialiś my trochę o ż yciu, Irań czyk napeł nił mó j plecak po brzegi granatami przez co był tak cię ż ki, ż e cię ż ko był o go podnieś ć , a ja musiał em po drodze rozdawać owoce innym kierowcom.


Zerwał też dla mnie garś ć grubych, zielonoskó rych orzechó w z drzewa. Aby uzyskać taką nakrę tkę , trzeba był o ją najpierw wyczyś cić , a nastę pnie zł amać kamień . Kiedy pó ź niej spojrzał em na zdję cia, domyś lił em się , ż e to migdał y.

Mó j rozmó wca zaczą ł mnie dosł ownie namawiać , ż ebym poszedł do jego domu na obiad, a ponieważ miał em mał o czasu, grzecznie odmó wił em, ale on dalej nalegał . Zdał em sobie sprawę , ż e mó j wyglą d miał dla niego jakieś szczegó lne, być moż e rytualne znaczenie. Przypomniał o mi się powiedzenie: „Goś ć jest posł ań cem Allaha” i przyją ł em zaproszenie. W domu spotkał em jego ż onę , brata i matkę , kobiety był y ubrane w tradycyjne muzuł mań skie stroje.

Przygotowano dla mnie tradycyjny obiad z kurczakiem, ryż em i podpł omykami, a na znak szacunku na talerzu poł oż ono smaż oną skó rkę makaronu (podczas gotowania makaronu nie miesza się , co powoduje powstanie przypalonej skó rki na dnie patelni jest uważ any za najsmaczniejszy kę s). Lunch skoń czył się za pó ł godziny, Irań czyk powiedział , ż e zawiezie mnie na tor lecz po drodze zatrzymaliś my się w innym domu, gdzie spotkał em mojego brata i jego ż onę , pokazali mi dom i poczę stowali mnie sł odyczami. I już godzinę pó ź niej, z cię ż kim plecakiem wypeł nionym granatami i migdał ami, znó w znalazł em się na drodze do Bandar Abbas.

Zanim zaczę ł o się ś ciemniać , pozostał o mi jeszcze okoł o jednej trzeciej odległ oś ci. O szó stej sł oń ce zaszł o i po pię tnastu minutach nic nie był o widać . Mó j ostatni kierowca zawió zł mnie w absolutnej ciemnoś ci przez jakieś gó ry i przeł ę cze, był cichy i ponury.


Jechał em zupeł nie nieś wiadomy tego, gdzie jestem, obserwują c w reflektorach tylko strome zjazdy i podjazdy. Na moje nieś miał e powiedzenie „zabierz mnie jak najdalej” (ta jayi ke vasat t mamkene) kierowca odpowiedział , ż e przejechał już za duż o, ż eby mnie zawieź ć do najbliż szej wioski, ską d musiał bym dojechać sam. Z jego punktu widzenia był o mi bardzo ź le, bo nie był o szans stamtą d wyjechać . Wrę cz przeciwnie, nie był em zdenerwowany, bo jeszcze nie był wieczó r, to znaczy był a dopiero sió dma wieczorem. Wysadzono mnie w pobliż u sklepu, gdzie zebrawszy się w krę gu, mę ż czyź ni stali i entuzjastycznie o czymś rozmawiali. Podszedł em do nich i wyjaś nił em, ż e jadę do Bandar Abbas.

- Inja terminal nist, utubu s nist (tu nie ma terminala, nie ma autobusu) - odpowiedział jeden z nich.

Wyjaś nili mi, ż e chociaż droga, któ rą jechał em, był a jedyną w Bandar Abbas, osada był a tak mał a, ż e ​ ​ autobusy po prostu nie zatrzymywał y się tutaj. Przeze mnie mę ż czyź ni byli wyraź nie zdenerwowani, ponieważ czuli się zakł opotani, ż e nie wiedzą , jak pomó c. Patrzą c na nie, sam zaczą ł em się martwić , chociaż wyraź nie trzymał em w gł owie myś l: „Jeś li są ludzie, to bę dzie nocleg, w hotelu lub w czyimś domu, a moja sytuacja wcale nie jest beznadziejna ”. Ale Irań czycy byli bardzo podekscytowani.

Jeden z nich zaproponował , ż e wsią dzie do swojego samochodu i zawiezie mnie do nastę pnego miasta. Do kabiny weszliś my w szó stkę , kierowca i dwoje pasaż eró w z przodu, troje z tył u. Był em bardzo spragniony, wyją ł em z plecaka pustą plastikową butelkę i zapytał em: „A b dari? (Czy masz wodę? ). Na co otrzymał odpowiedź , któ ra z grubsza oznaczał a:

- Co za woda, nie jesteś my teraz do tego przygotowani!

Zastanawiamy się , jak zabrać Cię do Bendera!

Ale gdy tylko Irań czyk skoń czył swoje przemó wienie, zwykł y autobus przejechał obok nas z ogromną prę dkoś cią . „To był by mó j autobus, gdyby się zatrzymał ”, pomyś lał em. Moi przyjaciele myś leli tak samo.

- Utubu, utubu, Bandar, Bandar! (autobus, Bandar Abbas) - krzyczeli.

W aucie był o zamieszanie, pasaż erowie zaczę li namawiać kierowcę do odpalenia auta i jak najszybciej ruszyli w pogoń za autobusem, któ ry podobno jechał bardzo szybko, bo dogoniliś my go dopiero po kilka kilometró w.

Z ogromną prę dkoś cią wjechaliś my na nadjeż dż ają cy pas i dogoniliś my autobus, Irań czyk wychylił się przez okno samochodu i zaczą ł gestem gestem gestem zatrzymać kierowcę autobusu. Kierowca nie zrozumiał gestó w i wtedy zaczą ł do niego krzyczeć „turyś cie Bandar! ”, autobus zaczą ł zwalniać i powoli zjeż dż ać na pobocze.


Zatrzymaliś my się za nim na skraju drogi, wyskoczyliś my z samochodu i pobiegliś my do autobusu, któ rego kierowca jeszcze przez jakiś czas zwalniał . Ale kiedy zobaczył nas biegną cych w jego stronę , z jakiegoś powodu nagle zmienił zdanie i wł ą czył gaz w momencie, gdy podbiegliś my do drzwi wejś ciowych.

- Pierdol go! - Wyglą da na to, ż e mó j zdyszany przyjaciel powiedział nieprzyzwoicie, widzą c, jak autobus nabiera prę dkoś ci i znowu odjeż dż a, - Ś miał o, jedź za nim!

Znowu wbiliś my się w samochó d i goniliś my odjeż dż ają cy autobus. Kiedy znowu go dogoniliś my, kolega najpierw pokazał kierowcy gest niezrozumienia - obró cił palcem skroń , a potem znowu zaczą ł krzyczeć : „Turysta, Bandar! ”. Autobus zatrzymał się i pospieszyliś my do drzwi wejś ciowych. Odbył a się kró tka rozmowa z kierowcą , sł owa cią gle brzmiał y w zwrotach: „turysta, Biał oruś , Bandar”.

Kierowca sprzeciwił się sł owami: „peł ny, peł ny” (peł ny, bez miejsc), ale moi dobroczyń cy nalegali, twierdzą c, ż e jestem turystą , nie mogę zostać tu sam i potrzebuję pomocy. Pod naszym atakiem kierowca autobusu poddał się , ja szybko wskoczył em do przedział u pasaż erskiego i znikną ł em w jego tylnej czę ś ci.

Naprawdę nie był o pustych miejsc, wię c usiadł em na schodach przy drugich drzwiach poś rodku autobusu. Obok mnie był kran z zimną wodą i zaczą ł em ł apczywie pić , facet obok mnie zauważ ył to i poczę stował mnie swoim sokiem. Inni Irań czycy, widzą c, ż e jestem obcokrajowcem, zaczę li oferować mi swoje porcje ciastek. Po okoł o dziesię ciu minutach zaprzyjaź niliś my się , dał em im do sł uchania mó j odtwarzacz z muzyką , a oni zaczę li mi ustę pować jeden po drugim, tł umaczą c, ż e sami bę dą siedzieć na schodach zamiast mnie. Godzinę pó ź niej był postó j w duż ym mieś cie i wię kszoś ć pasaż eró w wyszł a z autobusu.

Usiadł em w fotelu, wyją ł em z plecaka biał ą chustę podarowaną mi w Isfahanie w czarną kratkę , jak Arabowie, zł oż ył em ją i wł oż ył em pod gł owę , tym szalikiem spowodował em poważ ne zamieszanie wś ró d moich nowych znajomych .

- Hej kolego, wspierasz rzą d? jeden z pasaż eró w zapytał mnie po angielsku.

- Nie, jestem tylko turystą . I ten szalik został mi podarowany - odpowiedział em.

Do rozmowy doł ą czył przejeż dż ają cy kierowca autobusu:


- Wię c nie jesteś z Bassij?

- Tak, nie, wcale, to tylko prezent - powtó rzył em.

- Wiesz, "Bassi j" to bardzo ź li ludzie. Szalik taki jak twó j nosi nasz przywó dca religijny Chamenei i czł onkowie organizacji Bassij, któ rzy egzekwują prawa rewolucji, ale w rzeczywistoś ci czę sto prowokują ludzi i aresztują ich. Zgodnie z prawem nie podlegają policji, ale bezpoś rednio Chameneiemu i zrobili wiele zł ych rzeczy.

Uspokoił am przyjació ł i od razu pró bował am dać im ten szalik.

Odmó wili takiego prezentu, ale wyraź nie się pocieszyli. Kierowca zapytał , gdzie planuję zatrzymać się w Benderze, odpowiedział em, ż e mnie spotkają.

- Jeś li nie ma gdzie przenocować lub potrzebujesz pomocy, skontaktuj się ze mną - zasugerował.

Odpoczą ł em i poł oż ył em się do odpoczynku, bajecznie zalany autobus wió zł mnie do Bandar al-Abba s. Ale wkró tce obudził em się z tego, ż e bardzo chciał o mi się pić , mam spocone czoł o, a okna dookoł a zaparowane. „Klimatyzacja jest zepsuta, czy co? - Pomyś lał em: - Ale to dziwny autobus, zwykle w kabinie jest zimno, ale tutaj jest gorą co, a nawet duszno. Nie moż esz tak krzywdzić ludzi! ”. Znowu pró bował em zasną ć , ale nie mogł em, pot spł ywał mi po twarzy. Woda w autobusie skoń czył a się , wyczerpana pragnieniem i upał em zapadł em w niespokojny sen. Obudził mnie kierowca.

- Bandar (Bender Abbas) - powiedział mi.

Otworzył em oczy, spojrzał em na swoje ubrania, wszystkie był y przesią knię te potem, moja gł owa nie myś lał a dobrze.


Pamię tam, ż e czujnik w autobusie pokazywał po angielsku: 7 wrześ nia, godzina - wpó ł do drugiej w nocy, temperatura za burtą +32C. Drzwi autobusu otworzył y się i szybko zszedł em po schodach, marzą c o jak najszybszym wyjś ciu z autobusu. I tak zrobił em pierwszy krok na zewną trz, by cieszyć się ś wież ym powietrzem… Cię ż ko przekazać to, co czuł em w tamtym momencie. Chciał em krzyczeć i prosić o powró t do autobusu. Poczuł em, ż e wraz z ubraniem został am zanurzona w gorą cej wodzie, pot spł ywał mi po twarzy i szyi, klatce piersiowej, brzuchu i plecach, strumienie wody spł ywał y po nogach. Zajrzał em w mgł ę i dosł ownie nie wiedział em, co robić . Zbawienie przyszł o w postaci zupeł nie nowego samochodu Iran Khodro z klimatyzacją i wesoł ego chł opca o imieniu Ilya d.

Bender r Abba s

Ilya d przyprowadził mnie do domu, gdzie spotkali nas jego brat Daniel i rodzice. Widzą c mó j przeraż ony wyraz twarzy, natychmiast zrozumieli, jakie wraż enie zrobił o na mnie ich miasto.

Rzeczywiś cie, Bender r Abba s, czę ś ciej nazywa się go po prostu Bender r (Farsi Bandar), pamię tam nieznoś ny wilgotny upał . Po kilku minutach przebywania w cieniu zaczą ł em się pocić i po raz pierwszy w ż yciu przekonał em się , co to znaczy, gdy poci się jednocześ nie cał e ciał o: twarz, brzuch i plecy, nogi i rę ce , w takich momentach chcę się teleportować z tego miasta . Ale co dziwne, ubrania suszone na balkonie przez pó ł godziny nie pachną potem. Wydaje mi się , ż e wynika to z tego, ż e woda kondensuje się na ciele z powodu duż ej wilgotnoś ci i ró ż nic temperatur, a samo ciał o nie poci się tak bardzo.

Z powodu upał u nasz rytm ż ycia przesuną ł się znacznie ku wieczorowi. Najczę ś ciej budziliś my się okoł o drugiej po poł udniu, a potem jak zaspane muchy szliś my pod prysznic i na ś niadanie do kuchni. Ż ycie mł odzież y w tym mieś cie zaczę ł o się o szó stej wieczorem.

Potem poszliś my do kawiarni, gdzie paliliś my fajkę wodną (kilka razy dziennie, każ dego dnia, wię c musieliś my nawet odmó wić ), jedliś my pizzę i falafel w chlebie pita.

Odniesienie. Falafel to arabskie danie, któ re jest smaż onymi w gł ę bokim tł uszczu kulkami z siekanej ciecierzycy doprawionymi przyprawami. W miastach Zatoki Perskiej i wielu krajach arabskich podawany jest jako fast food - w tortilli nadziewanej warzywami.

Bender to mał e miasteczko, wię c wszyscy dobrze się znają i z przyzwyczajenia chodzą do tych samych lokali, któ re lubią . Dlatego każ dego wieczoru spotykaliś my się od razu ze wszystkimi naszymi przyjació ł mi w tej samej kawiarni, charakterystycznym daniem wieczoru był y lody (bastani) i fajka wodna. Tam spotkał em dziewczynę , Farzaneh, któ rą pó ź niej odwiedził em w Shiraz.


Czasami spotykaliś my się w domu, opowiadaliś my sobie dowcipy, zabawne historie, graliś my w grę "Zgadnij sł owo (krokodyl)" - kiedy trzeba pokazać sł owo gestami, aby publicznoś ć je odgadł a. Domyś lił em się „Biał oruś ”, ale poprosił em prezentera, aby nie wskazywał na mnie, a uczestnicy musieli dł ugo zgadywać . Aby rozwiać stereotyp, ż e mę ż czyzna nie moż e gotować , upiekł am dla goś ci jabł ko Charlotte.

W miastach Zatoki Perskiej zobaczysz kobiety noszą ce maskę w kształ cie dzioba, zwaną burką . Rozpowszechniona jest tu ró wnież zapalają ca muzyka bandari, przy dź wię kach któ rej moi irań scy przyjaciele, w tym kierowca, zaczę li tań czyć w samochodzie tak, ż e koł ysał się na boki.

Muzyka Bandari. Sandy - Mashalla: takż e Mashalla (arab.

„Bó g tak chciał ”, „Bó g tak chciał ”) to arabski rytualny wykrzyknik modlitewny, czę sto uż ywany jako znak zdumienia, radoś ci, uwielbienia i wdzię cznoś ci wobec Boga, zwykle wypowiadany natychmiast po otrzymaniu dobrej nowiny. W kulturze rosyjskiej z grubsza odpowiada wyraż eniu „Dzię ki Bogu! ” lub pochwał a w stylu „Dobra robota! »

Targ morski Bandar Abbas

Najciekawsze był o dla mnie dotarcie na targ, gdzie rybacy przywozili swó j poł ó w z morza. Ilyad towarzyszył a mi z wielką niechę cią do targu rybnego, zapach tam nie był duż o lepszy niż w pawilonie mię snym, a z powodu upał u i wilgoci musiał em się cią gle kontrolować , ż eby nie zachorować . Tutaj sprzedawali tuń czyka za 16 USD za rybę waż ą cą okoł o 8 kg lub filet rybny za 4 USD za kg. Na pobliskim straganie moż na był o kupić krewetki o ró ż nych rozmiarach, od ś rednich do ogromnych, za 4-6 USD. Za dodatkową opł atą $2/kg oczyszczono je ze skorupy.

Chciał em kupić filet z tuń czyka, ale Ilyad mnie odradził a, bo mó j ojciec kupił już artykuł y spoż ywcze na wieczó r. Jak się okazał o bardzo rzadko jedli, wię c nie zdą ż ył em tego spró bować . W koń cu kupił am tuń czyka w puszce za 3$ (są tań sze i droż sze, cena zależ y od jakoś ci tuń czyka). Musiał em gotować konserwy przez kilka minut, tł umaczą c, ż e jeden sł oik na milion moż e zawierać bakterię , któ ra moż e zabić czł owieka.

Tajemnicze sł owo.

W domu Ilyad wszedł em na Skype i napisał em wiadomoś ć do mojego przyjaciela Vladimira, któ ry mieszkał w Norwegii i studiował na uniwersytecie. Ponieważ Irań czycy u niego studiowali, obiecał nawet, ż e porozmawia ze mną po farsi.

Salam, napisał em.


- Salam - odpowiedział Vladimir.

- Chetori? Khoo ja? (Jak się masz mam się dobrze? )

To wyraż enie oznacza „jak się masz? dobrze? ” i jest odpowiednikiem amerykań skiej frazy „jak się masz” (jak się masz).

Czę sto jest to zadawane na spotkaniu, ale ponieważ nikogo nie obchodzi odpowiedź , wystarczy powiedzieć : „Mersi. Khuba m” (dzię kuję , dobrze).

„Kos kesha m” – odpowiedział nagle mó j przyjaciel.

To zdanie najwyraź niej zasugerował mu Irań czyk. Wiedział em, ż e „am” jest skró tem od czasownika „hastʹ m” (być ), kiedy mó wi się w sensie „jestem”. Ale nie wiedział em, co to jest „kos kesh”, wię c poprosił em Ilya yes o przetł umaczenie. Ale zamiast normalnej reakcji i odpowiedniego tł umaczenia wybuchną ł ś miechem i dosł ownie stoczył się pod stó ł . Jak mał o trzeba, ż eby rozś mieszyć Irań czyka – „kos kesham” i tyle, to już jest zabawne. Kiedy Ilyad skoń czył swó j histeryczny ś miech, powiedział z poważ nym spojrzeniem, ż e to sł owo jest zł e i nie należ y go uż ywać , wię c nie powie mi jego tł umaczenia. Postanowił em jednak nie denerwować się , ż e nie mogę uzupeł nić swojego sł ownictwa. „Jeś li to sł owo jest zł e”, pomyś lał em, „to na pewno znowu je usł yszę , a potem na pewno je zapiszę i nauczę się ”.

Nie mieszaj wó dki z pizzą , wó dkę należ y pić z wó dką.

Mimo nieznoś nego upał u ż ycie w mieś cie trwał o nadal. Dzień pó ź niej nadal chodził em na sił ownię , gdzie spotkał em wielu facetó w, któ rzy dobrze mó wili po angielsku. Pewnego dnia jeden z nich podszedł do mnie i powiedział:

- Przyjechał do nas goś ć z Rosji, na jego cześ ć moi przyjaciele urzą dzają przyję cie, ty też jesteś naszym goś ciem i zapraszamy. Nie bę dzie nudno, po prostu nie pij duż o, inaczej moi znajomi są w tym przeszkoleni.

- Oczywiś cie, ż e pó jdę ! Nie martw się o mnie, nie piję , odpowiedział em.


Jak już zauważ ył em, Irań czycy w ogó le nie umieją pić . Na trzeź wo czasami tań czą i ś piewają tak duż o, ż e aż strach pomyś leć , co się z nimi stanie, jeś li wypiją . Goś ciem z Rosji okazał się mó j imiennik, mł ody chł opak Alex. Utworzyliś my wię c dwie druż yny: Iran z dwoma wyszkolonymi facetami i Rosję z jednym wyszkolonym i jednym niepiją cym.

Moż na powiedzieć , ż e w tamtym czasie Irań czycy nas za duż o pili. Jednak najpierw najważ niejsze.

Pó ź nym wieczorem przyjechaliś my w odwiedziny i przywieź liś my ze sobą pizzę (o tym daniu już mó wił em, Wł osi pł aczą ). Wł aś cicielka domu szczę ś liwie nas spotkał a i pokazał a nam butelkę wó dki o pojemnoś ci 1 litra. Na nim był o napisane: „Nemiroff, wyprodukowany w Anglii”. Był o nas czterech, a jeden nie pił , co oznacza, ż e ​ ​ powinno wystarczyć na trzech. Ale mylił em się , w rzeczywistoś ci jedna butelka nie wystarczył a. Powodem tego był a ogromna liczba toastó w: „Za Ciebie! Dla goś ci! Dla twoich rodzicó w! O pokó j na ś wiecie! Potem zaczę liś my się przytulać , Irań czyk powiedział do nas:

- Jesteś cie moimi brać mi, zostań cie w moim domu, ż yjcie tak dł ugo, jak chcecie.

I odpowiedzieliś my mu:

- Nie, jesteś naszym bratem, przyjedź do Rosji, zamieszkasz z nami.

Potem powiedzieliś my sobie wiele komplementó w, potwierdzają c, ż e wszyscy jesteś my brać mi: muzuł manie, chrześ cijanie, Biał orusini, Rosjanie, Irań czycy.

Alex wznió sł pię kny toast: „Abyś my mogli podró ż ować i spotykać prawdziwych przyjació ł podczas naszych podró ż y! »

- Salomati! (Bę dziemy! ) - powiedział Irań czyk i po upiciu się do dna zaczą ł mó wić o dziewczynach.

Opowiedział em o tym, ż e podró ż uję sam i nie mam dziewczyny.

– Czy twó j przyjaciel Omid nie mó gł przedstawić cię dziewczynie? - zapytał Irań czyk.

Omid, któ ry jest obok nas, wzruszył ramionami zmieszany.

- Tak, to nie twoja wina - mó wił dalej mó j nowy brat - to nie twoja wina. Kogo winić ? I to on jest winny - i wskazał na Omida - powiem ci, jak rozwią zać twó j problem. Potrzebujesz tylko kolejnej gotó wki, a ta nie dział a. Zwró cił się do Omida i zwró cił się do niego:

- Nie wykonujesz swojej pracy, jesteś zł ą "kos kasą ".

Znowu usł yszał em sł owo, któ re Ilyad wcześ niej nazwał a zł ym.


Okazał o się , ż e „kos kesham” jest tł umaczone jako „jestem alfonsem”, a ponieważ oficjalnie uważ a się , ż e w Iranie nie ma mił oś ci do pienię dzy, sł owo to uznaje się za zł e. Do tego czasu wypiliś my pierwszą butelkę i czekaliś my na przybycie kolejnej osoby. Zgodnie z oczekiwaniami nowy goś ć przynió sł kolejną butelkę Nemiroff. Alex cię ż ko dyszał i wstał , ż eby się przespacerować , ale ponieważ cał y czas siedzieliś my na podł odze, jego nogi nie chciał y go sł uchać , a on, opierają c się o ś cianę , powoli wyszedł na zewną trz, zostawiają c otwarte drzwi. pokó j był ogarnię ty upał em. Poszliś my go wezwać do klimatyzowanego domu. Kiedy wyszliś my na ulicę , byliś my bardzo zaskoczeni, widzą c, ż e Alex wspią ł się na wysoki pł ot otaczają cy dom i teraz na nim siedział , zwisają c nogami w kierunku jezdni. Jak pó ź niej mó wił , nie widział dobrze ulicy, wię c postanowił wspią ć się na gó rę , ską d był pię kny widok na palmy i samochody przejeż dż ają ce drogą.

- Hej Alex, co tam robisz?

Zejdź my na dó ł ! – przerwał swoją kontemplację Irań czyk.

- Nie bę dę już z tobą pił , pijesz wię cej niż Rosjanie. Idę spać - odpowiedział Alex, zszedł z pł otu i wszedł do pokoju.

Powiedziano mi, ż e nastę pnego dnia czuł się dobrze, ale dla ró wnowagi nadal trzymał się ś ciany. Zapewne zł owiona mocna wó dka.

Notatka. Picie alkoholu w Iranie jest przestę pstwem kryminalnym (po ponownym aresztowaniu do kary ś mierci wł ą cznie). Wszystkie nazwiska w historii są fikcyjne. Autor był obserwatorem zewnę trznym i nie naruszał prawa.

Jak wymienił em pienią dze i przedł uż ył em wizę . Irań ska biurokracja.

Poszedł em do Banku Narodowego (Bank e Mally) wymienić ostatnie 100 dolaró w, nie wiedzą c, ż e kurs rynkowy ró ż ni się od oficjalnego o prawie 25%. W banku za 100 dolaró w moż na był o dostać.1 00.000 riali, a na rynku 1 24.000 riali.

Do okienka wymiany walut był a dł uga kolejka, bo tu pł acili rachunki, przyjmowali i wymieniali pienią dze. Za każ dym razem, aby dokonać jakiejś transakcji, pracownik banku zabierał klientowi stos wypeł nionych papieró w, odsuwał się od okna i, jak widać przez szybę , podchodził do swojego biurka. To nie był tylko stó ł , ale peł noprawne biuro, mieś cił o się w nim: dł ugopisy, zszywacze, teczki, kilka stosó w wypeł nionych papieró w, ró ż ne pieczę cie, a takż e ogromne pakiety irań skich pienię dzy: tu czerwone, tam niebieskie, tu zielone. Przy stole pracownik powoli rozkł adał papiery, nakł adał kilka pieczę ci, wypeł niał formularze, podpisywał , wyjmował lub zgł aszał pienią dze w odpowiedniej paczce, a nastę pnie miarowymi krokami powoli wracał do okna. Spokojnie czekał em na swoją kolej, chociaż patrzą c na wszystkie jego manipulacje, był o jasne, ż e moja kolej potrwa co najmniej pó ł godziny.

W cią gu pię ciu minut znalazł em się w banku Tejarat, zrezygnowany na myś l, ż e znó w zobaczę dł ugą kolejkę.


„Proszę pana, jeś li chcesz wymienić pienią dze, musisz iś ć na drugie pię tro, chodź za mną , pokaż ę ci drogę ” – zwró cił się do mnie pracownik przy wejś ciu po angielsku.

W lokalu bankowym przeszliś my przez drzwi obok okna z kolejką , wię c wylą dował em na obszarze obsł ugi wś ró d stoł ó w ze stosami papieró w i pieczę ci, stosami ró ż nokolorowych pienię dzy i biegają cymi urzę dnikami. Zaprowadzono mnie do jakiegoś stolika, przy któ rym siedział pracownik banku, pokazał em mu 100 dolaró w.

„Nie bę dzie kapitulacji” – odpowiedział.

Teraz już zgodził em się na wymianę cał ej kwoty, choć by po to, ż eby zrobić to jak najszybciej. Robotnik wzią ł ode mnie pienią dze, kilka formularzy ze stoł u i machają c wesoł o studolarowym banknotem, udał się na drugie pię tro. Najpierw weszliś my do pokoju wspó lnego, gdzie musieliś my umieś cić dwie pieczę cie.

Wyglą dał o to tak: podszedł do kolegi, któ ry był zaję ty pisaniem czegoś waż nego, przeprosił za rozpraszanie uwagi i poprosił o przybicie pieczą tki. Kolega wzią ł gazetę i po uważ nym przeczytaniu dokumentu wł oż ył pieczę ć , po czym podeszliś my do innego stoł u i poprosiliś my nowego urzę dnika o nał oż enie pieczę ci, któ ry po zapoznaniu się z treś cią papieru zapewnił ją swoją pieczę cią . Po zebraniu dwó ch pieczę ci i podpisó w wró ciliś my na pierwsze pię tro, gdzie mó j pracownik wł oż ył trzecią pieczę ć i kazał mi podejś ć do okna po pienią dze. Wymiana pienię dzy w banku zaję ł a mi tylko godzinę . Pomyś lał em: „Zastanawiam się , ile czasu zajmie mi jutro odnowienie mojej irań skiej wizy? »

Centrum imigracyjne został o zamknię te z okazji jakiegoś urlopu, a ponieważ wiza stracił a waż noś ć za dwa dni, pojechaliś my na posterunek policji, któ ry trudno nam był o znaleź ć po sporej iloś ci jeż dż enia po mieś cie.


Po przejś ciu przez punkt kontrolny zgubiliś my się i zaczę liś my pytać o drogę , w rezultacie do biura przywieź li nas Afgań czycy, któ rzy przenieś li się do Iranu i czę sto przyjeż dż ali tu w sprawach wizowych. Nie był o potrzebnego wodza, a my czekaliś my na niego na korytarzu. Afgań czycy spojrzeli na mnie z ciekawoś cią , a ja na nich spojrzał em. Kiedy się poznał em, dowiedział em się , ż e przyjechali z Kandaharu i pracowali w Bandar Abbas, podczas gdy mó j brat i rodzice zostali w Afganistanie. Otworzył em rozmó wki i znalazł em tł umaczenie sł owa „niebezpieczne” na farsi - Khatarna k.

- Kandahar khatarna k eh? Talibowie? (W Kandaharze jest niebezpiecznie), zapytał em.

„Na, Kandahar khatarna k nist (nie, w Kandaharze nie jest niebezpiecznie)” – odpowiedział Afgań czyk i dodał coś w stylu: „W mieś cie nie ma talibó w – jest niebezpiecznie poza miastem, ale mó j brat tam mieszka i mogę podaj jego numer telefonu . Jeś li chcesz przyjś ć , zadzwoń do niego. Zostawił mi telefon i uś cisnę liś my sobie rę ce.

Szef wró cił z obiadu i wyjaś nił , jakie dokumenty zabrać ze sobą , aby przedł uż yć wizę iw jakim banku uiś cić opł atę pań stwową , a takż e przekazał dwie dwuję zyczne ankiety (farsi i angielski). Sam szybko wypeł nił em swoją czę ś ć po angielsku, ale oficer był zbyt leniwy, by wpisać farsi, wię c powiedział Ilyadowi, ż eby sam wypeł nił formularze. Pamię tam, ż e Ilyad nie potrafił przetł umaczyć sł owa „ekonomista”, pytania o zawó d w ankiecie. Zauważ ył em, ż e jeś li zapytasz mł odego czł owieka na Biał orusi o jego wykształ cenie, odpowie „ekonomista” lub „prawnik”, ale jeś li zapytasz Irań czyka, odpowie „architekt” lub „inż ynier”.

Aby zapł acić cł o pań stwowe, trzeba był o udać się do pewnego banku, któ ry znajdował się w innej czę ś ci miasta. W przewodniku Lonely Planit czytamy: „Idź do banku, powiedz 'wiza', zapł ać pienią dze, a wszystko inne zrobimy za Ciebie”. Tak pewnie bę dzie, jeś li do banku przyjdzie samotny obcokrajowiec, ale dla mnie wszystko potoczył o się inaczej.


Widzą c obok mnie Irań czyka, pracownik banku dał mu trzy formularze i kazał wypeł nić je samodzielnie. Dlatego Ilyad musiał a wypeł nić formularze dla mnie i dla pracownika banku, podają c dane, adresy, nazwiska itp. , wszystko w trzech egzemplarzach - dla klienta banku, pracownika i jego szefa. Po opł aceniu poszliś my szukać biura, w któ rym moglibyś my zrobić kserokopię wszystkich stron paszportu. Po wszystkim wró ciliś my na komisariat. Funkcjonariusz zapytał mnie, gdzie się zatrzymał em, odpowiedział em, ż e niedawno przyjechał em i przeczytał em adres niedrogiego hotelu z LP.

- A kto to jest? zapytał , wskazują c na Ilyad.

- To jest mó j tł umacz - wyjaś nił em i poprosił em o przedł uż enie wizy o 30 dni, maksymalny moż liwy okres.

Oficer wrę czył nam zszytą teczkę z moimi profilami i zdję ciami i kazał iś ć do drugiego budynku naprzeciwko.

Siedział tam też pracownik, otworzył teczkę , przeczytał ankietę i zabezpieczywszy dokumenty swoją pieczę cią , kazał nam udać się do trzeciego budynku do najważ niejszego szefa. Musiał czekać , ale generalnie wszystko poszł o gł adko, zał oż ył duż ą pieczę ć i odprowadził nas do pierwszego budynku. Oddaliś my teczkę oficerowi, któ rego odwiedziliś my na samym począ tku, skiną ł gł ową i poprosił o powró t za dwie godziny. Aby nie cierpieć w upale, zostaliś my na korytarzu.

Do obiadu poszliś my po dokumenty.

- Motarjem (tł umacz) - zadzwonił oficer do mojego przyjaciela.

Ilyad wszedł do biura i rozmawiali o czymś.

– Prosi o dziesię ć tysię cy – przetł umaczył Ilyad, wskazują c na szefa.

- Dziesię ć tysię cy tomanó w? Zapytał em i pomyś lał em, wow, dziesię ć dolaró w za to, co miał zrobić za darmo.

- Nie, rials, tak powiedział - odpowiedział Ilyad.

Tak wię c za przyspieszenie trzeba był o zapł acić tylko jednego dolara.

Chę tnie przekazał em pienią dze oficerowi, a on dał mi paszport z wizą przedł uż oną na trzydzieś ci dni. Tak proste i ł atwe, ż e po spę dzeniu zaledwie jednego dnia wymienił em pienią dze i przedł uż ył em wizę.

Autor: Kozł owski Aleksander.

Ksią ż ka: „Niezapomniany Iran”. 159 dni autostopu.

Tłumaczone automatycznie z języka rosyjskiego. Zobacz oryginał
Aby dodać lub usunąć zdjęcia w relacji, przejdź do album z tą historią
Podobne historie
Uwagi (0) zostaw komentarz
Pokaż inne komentarze …
awatara