Osobno powiem przedstawicielowi w hotelu, który nazywa się „Pietrowicz”. Jednym słowem Ormianin, handlarz. Zaproponował nam wstępną wycieczkę po Marmaris. Chodźmy wieczorem. Najpierw zawieźli nas na wzgórze z widokiem na miasto, żeby zrobić zdjęcia. A potem zabrano nas do sklepu z tureckimi towarami konsumpcyjnymi, na którym zakończyła się wycieczka. Zabawnie było patrzeć, jak Pietrowicz biegł nerwowo, zadzwonił do właściciela sklepu, po tym, jak jeden z wczasowiczów nie zgodził się ze sprzedawcą na cenę, nawet nie wrócił z nami do hotelu.