Surowa góra Belukha

07 Kwiecień 2012 Czas podróży: z 30 Czerwiec 2011 na 11 Lipiec 2011
Reputacja: +89.5
Dodaj jako przyjaciela
Napisać list

Nadszedł czas, drogi czytelniku, aby opowiedzieć o Gó rze Belukha. Jeś li jeszcze tam nie był eś , to nie wiesz nic, czego ja sam wolał bym nie wiedzieć , ale to po prostu banalne milczeć w najmniejszej szmatce. Co skł onił o mnie do popeł nienia tak fatalnego i tragicznego bł ę du? Uważ ny czytelnik natychmiast o to zapyta. Siedział em i cieszył bym się pię knem Uralu, przyrodą , nież yczliwą , ale nie, opierał em się na Ał taju na jego najwyż szej gó rze! To tutaj pies pewnie naprawdę grzebał i ż eby zrzucić go ze szlaku, wiedział eś co. Nie wiem jak, ale natura zł apał a mnie w dobrym stanie ducha i ciał a iw tym momencie zadał a ś miertelny cios sztyletem w postaci podburzają cej myś li „Musimy wspią ć się na szczyt! ” Gdybym mó gł usią ś ć i pomyś leć , to moż e wszystko poszł oby niezauważ one. Ale kiedy zaczą ł em się przygotowywać , nie chciał em przestawać . Pierwszą rzeczą , któ rą konsultował em z doś wiadczonymi ludź mi. Postanowił em wchł oną ć wszystkie doś wiadczenia poprzednich pokoleń . Doś wiadczenie Borysa i Olgi nie był o tak imponują ce. Szli dł ugo i znacznie niż ej. Po przesią knię ciu został wysł any do Saszy na kursy promocyjne. Oczywiś cie pró bował odsł onić fragmenty rzeczywistoś ci, ale mnie tak nie przestraszysz: zaczą ł przygotowywać się jeszcze poważ niej. Dalej, w porzą dku rosną cym, został przekierowany do Woł odii z Nataszą . Duż o rozmawiali, kupił em jeszcze wię cej rzeczy „bez któ rych zdecydowanie nie mogę się obejś ć ”. Opró cz zakł adek pod szelkami plecaka, z zakupionego nic mi się nie przydał o. Jednak po rozebraniu 3-4 kg bezuż ytecznych rzeczy na 140 km udał o mi się zmniejszyć wagę o 7 kg. Borya opowiedział mi o krzyż ach. Na począ tku moje intencje był y niezwykle optymistyczne: przeł aj 10-20 km w cią gu dwó ch tygodni. Ale po wejś ciu na tor sportowy i przebiegnię ciu pierwszych 500 m zdał em sobie sprawę , jak bardzo się podekscytował em: tempo biegu był o nieco za ż ó ł wiem, ale przewyż szał o ś limaka. Mó j ż oł ą dek podczas tego procesu wypisywał koł a, owale, hiperbole, a nawet lemniskaty, koł ysał się wył ą cznie poza czasem biegania i oddychania. O oddychaniu to zupeł nie osobna piosenka. Parowozy z XIX wieku musiał y siedzieć w ką cie i nerwowo palić bambus. Psy, któ re spotkał em po drodze i nie myś lał y o zaatakowaniu mnie, sł yszą c zbliż ają cego się sportowca z odległ oś ci kilku przecznic, podwijał y ogony i chował y się za swoimi wł aś cicielami. Powinnam był a zebrać podatek od wł aś cicieli psó w: po spotkaniu psy zał atwiał y swoje sprawy w domu i nie trzeba był o z nimi chodzić . Te drobne przykroś ci mnie nie przestraszył y. W efekcie w przygotowaniu przed startem zaszł y zmiany sekwestracyjne: dł ugoś ć biegó w został a skró cona do 5 km, a ł ą czna liczba nie przekroczył a sześ ciu. Gdzieś po 5-6 biegach sprawy nabrał y pozytywnej dynamiki: udał o mi się wyprzedzić ż ó ł wia, a oni zaczę li mnie sł yszeć już po 100-200 metrach. To pozwolił o mi na odważ ny wniosek: gotowy do drogi!

Jestem zainteresowany; kto kiedyś powiedział Kazachom, ż e bez chiń sko-kazachskiej elektroniki, sprzę tu wideo i „prezydenckiego” kazachskiego koniaku my Rosjanie cię ż ko ż yjemy? Policz tego gadatliwego, zdejmij mu spodnie i polej go, jak należ y, pokrzywami! Kazachowie pamię tali jego sł owa do koń ca ż ycia. A gdy tylko przekroczyliś my granicę , w nieznany mi sposó b, zaczę li przesią kać do pocią gu. Konduktorzy walczyli najlepiej jak potrafili, ale nie byli w stanie nic zrobić ze wszystkimi przybywają cymi akwizytorami. James Bond jest dzieckiem nierozsą dnym i nieudolnym w poró wnaniu z Kazachami; przez przedsionki, toalety, okna wszę dzie przeciekali kupcy. Jeś li odwró cił eś się i wyjrzał eś przez okno, przez trzy sekundy pojawił a się przed tobą szeroka twarz z szerokim uś miechem i wsadził a swoje towary do szkł a. Pocią g gł upio stał przez godzinę na każ dej kazachskiej stacji. I zastanawiam się też , dlaczego przy tak duż ej iloś ci towaró w wyrzucać każ dą torbę i rzeczy tych nieszczę ś nikó w, któ rzy nie mieli szczę ś cia przyjechać lub wyjechać z Kazachstanu?


Znajomy dworzec w Nowosybirsku spotkał mnie jak starego przyjaciela. Tam nic się nie zmienił o, w ogó le nic, poza tym, ż e wstawili ramkę na wejś cie i postawili policjanta. Bombillas w roju irytują cych much spotyka się i odpę dza każ dego podró ż nika. Co wię cej, moż na odnieś ć wraż enie, ż e nie jesteś tak ekskluzywny, ale ż e jesteś pokarmem dla much lub kompletnym sparaliż owanym. I ż adnej orkiestry dla ciebie i zamglonej wó dki. Ze wszystkich uroczystych zabiegó w - tylko korytarz bomb, rozcią gnię ty w postawie psa myś liwskiego wyczuwają cego zwierzynę . To na Zachodzie wydają miliony dolaró w, tworzą koncepcje produktó w reklamowych, krę cą filmy. U nas wszystko jest o wiele tań sze i bardziej wś ciekł e: mę ż czyzna stoi na bacznoś ć z nieruchomym spojrzeniem w gó rę iw dal, w dł oniach torebki. I wszyscy rozumieją - taksó wkarz. A za te miliony, któ re został y, zamiast reklam, moż esz sam jeź dzić taksó wką do koń ca ż ycia!

Po przejś ciu przez policję i strefę bombardowania zostawił em swoje rzeczy w magazynie. Personel w przechowalni bagaż u jest specjalnie dobrany, aby wyczerpać wszystkie nerwy niedoś wiadczonego podró ż nika; drzwi zatrzaskują się przed ich nosami i cał a kolejka biegnie do nastę pnych. Ponadto każ da kamera ma swó j wł asny harmonogram pracy: tutaj pasaż erowie są testowani pod ką tem umieję tnoś ci rozwią zywania ukł adu ró wnań z dwiema niewiadomymi. Co wię cej, czeki opł acane są w oddzielnej kasie i zawsze są bezpł atne. Doką d teraz pojedzie pasaż er z czekiem! Nie przejmuj się wszystkim i wyjdź z bagaż em. Niewytł umaczalnie? Kamery dają stabilny zysk, rzeczy sklepikarza nie puchną (wszystko jest na widoku). Specjalnie rozgniewać pasaż eró w, ż eby wysł uchać odpowiedzi, sklepikarzy, myś lę , ż e nie ma takiej potrzeby. Zysk z takich dział ań nieuchronnie maleje. To pytanie pozostał o zawieszone w przestrzeni. Opró cz filozoficznych myś li o tajemniczej rosyjskiej duszy nic nie przyszł o mi do gł owy. Jest jeszcze inna czysto rosyjska wersja: „Sam tego nie zjem i innemu nie dam! ”. Nie bą dź leniwy, drogi czytelniku, wybierz dla siebie to, co lubisz bardziej.

Wracają c do ludzi, udał się na wę dró wkę po Nowosybirsku. Po wę dró wce, odpoczynku, degustacji syberyjskich potraw odwiedził em sklepy sportowe i wspinaczkowe. Kupił em sobie buty gó rskie "Granite" do wspinaczki. Konsultant, doś wiadczony facet, dogł ę bnie zrozumiał problem, do któ rego ma ogromny szacunek. W tym samym czasie w moim budż ecie pojawił a się namacalna dziura: 1/4 wolnych rezerw pienię dzy. Wieczorem, po bezproblemowym odebraniu bagaż u, wsiadł em do legendarnej nowosybirsko-bijskiej bomż ewozki.

Droga prowadził a na poł udnie, do Barnauł . Jeś li ktoś podró ż ował koleją , to wie, ż e o wygodzie pocią gu decyduje szerokoś ć geograficzna. Wraz ze zmniejszaniem się szerokoś ci geograficznej znika komfort. W mowie innych podró ż nikó w sł ownictwo gwał townie się zmniejszył o, wię kszoś ć dialogó w to pauzy, wtrą cenia. Zamiast spó jnikó w i przyimkó w uż ywano folkloru uniwersalnego. Dekoracja samochodu stał a się surowa: porę cze i pó ł ki był y znacznie grubsze, lampy schowano za ż elaznymi kratami, kocioł ogrzewano drewnem opał owym, zasł ony w oknach uszyto z juty. „A obrusy na stoł ach? ” Dywan na podł odze i obrusy na stoł ach nie był y doł ą czone do pocią gu! Dyrygentami są mł ode dziewczyny, nie nawią zywał y dialogu z pasaż erami. Przez wię kszoś ć czasu ukrywali się w swoim przedziale. Bilety kontrolowano dopiero podczas lą dowania, pasaż erowie budzili się i wysiadali o wł asnych sił ach. Wszystko wyczuwał o narastają ce napię cie. Dobrze, ż e był pó ź ny wieczó r i pó ł noc, spał em okoł o trzech godzin. Chcą c znaleź ć się na mecie tej podró ż y, wysiadł em z pocią gu w Barnauł .


W Barnauł , w „wygodnej sali” zwró cił dł ug Morfeuszowi: stracił przytomnoś ć na kolejne trzy godziny. „High Comfort Hall” ró ż ni się od poczekalni tym, ż e na ł awkach poś rodku nie był o oparć , a wszystkie lampy na suficie nie był y wł ą czone. Wszystkie inne usł ugi był y uważ ane za dodatkowe, moż na je był o uzyskać za dodatkowe pienią dze. „Odpoczynek” dosł ownie zatruł rodzinę : odpowiednio syna i matkę w wieku 60 i 80 lat. Od syna niesionego wtedy, jak od kozy, nawet oczy zaczę ł y ł zawić . Reszta wczasowiczó w miał a odpornoś ć wrodzoną : spali jak dzieci. Otworzył okno, wcią gną ł tam ł awkę i dopiero wtedy zasną ł . Obudził mnie telefon: cał a nasza ekipa przybył a na wspinaczkę . To zrozumiał e: rano, po rundzie, wyleczeni zwykle wypisują się ze szpitala. Rzeczy w dwó ch minibusach już nie pasują . Ze stacji odebrano jeszcze cztery osoby. Bez zbę dnych ceregieli zostali zwią zani na dachu (no có ż , nie byli zwią zani za autobusami). Musiał em iś ć na poł udnie, był em już gotowy na każ dy obró t wydarzeń .

Mię dzynarodó wka zebrał a się w cał oś ci; Amerykanin, Izraelczyk, Kanadyjczyk, dwó ch Irlandczykó w i 13 rodakó w. Cał a grupa jest „ł uskana”. Wszyscy jesteś my z ró ż nych miejsc: Petersburga, Bugulmy, Moskwy, Nowosybirska, Barnauł u, prawie zapomniał em o Czelabiń sku.

Pojechaliś my dwoma minibusami: Fordem i jakimś koreań skim. Pytał em go o imię cztery razy, ale nie pamię tał em. I to nie ma znaczenia, oba są tej samej klasy, przyzwoite, z klimatyzacją , niezabite i dobre w przeł ajach.

Przejedź.700 km. Chodź my, chodź my, chodź my, chodź my, chodź my, chodź my, chodź my, chodź my

chodź my, chodź my, chodź my, chodź my, chodź my, chodź my, chodź my, chodź my, chodź my. Jeszcze niedaleko!

Jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy. To nie ż art - daleko zebrane!

Jadł em w Bijsku. Jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy.

Jedliś my na farmie. Jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy. Pozostał o 200 km.

Jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy. Posterunek Straż y Granicznej. Lis polarny - przybył ; muszę wró cić . Dokumenty Irlandczykó w są niewł aś ciwie wykonane! Stoimy 3 godziny, rozmawiają c ze straż nikami granicznymi. Nic! Ubranie wstrzą sają ce: dla dyrektora schroniska przynoszą koniak i dobre wino. Od irytacji przy dokumentach wszystko pijemy sami. I odsył amy Irlandczykó w z przewodnikiem z powrotem - do wydania.

Wieś Tungur, schronisko Vysotnik, noc, ciemnoś ć , deszcz - dojechaliś my!


Jemy obiad, zapoznajemy się z instruktorami, nocujemy w namiotach. Istnieje moż liwoś ć dopł aty do noclegu w pokojach o ró ż nym komforcie. Ale o co chodzi? Przez najbliż sze dziesię ć dni bę dziemy musieli spę dzić noc w namiotach, w deszczu, na lodzie, na ś niegu. Czas się do tego przyzwyczaić !

Nastę pnego ranka zbieramy plecaki. Niektó re ubrania trzeba był o wypoż yczyć . Mó j 120-litrowy nie wyglą dał na najwię kszy. Dostajemy jedzenie, namioty, liny, kafle, gaz na wę dró wkę , pakujemy: mó j plecak waż y 43 kg - nie dam rady!

Proponują rzucanie przez konie ubrań do gó rnego schroniska „Vysotnik”. Musimy się zgodzić . Oczywiś cie za dodatkową opł atą . Darmowe pienią dze pozostają.1/3. Teraz plecak waż y 35 kg - dla dzieci. Zebrani, nastę puje kolejny rozwó d instruktoró w: na tratwę do miejsca, w któ rym Ak-Kem wpada do Katun. Tradycyjnie za dodatkową opł atą . Wię kszoś ć mó wi „Chodź my! ”

Wstaliś my na strzał ę , zał oż yliś my plecaki - zaczę ł o padać . Spacer trochę dzisiaj -13.5 km.

Pł askorzeź ba jest przekreś lona. Wkró tce wę drowcy usł yszeli szum wody. Rozgrzewamy się , para jest wyczuwalna nad plecami. W trekkerach membrana zaczyna dział ać . Rozgrzewają się mię ś nie. Ró ż nica wzniesień to 400 m. Trasa normalna, mał o szutrowa.

Wieczorem zatrzymujemy się i rozbijamy obó z. Po raz pierwszy i ostatni instruktorzy karmią cał ą grupę obiadem. Ludzie nie są zmę czeni - zawalają w nocy.

Poranek. Dziś dzień konny: mamy do przejś cia 30 km. Trasa leż y w ś mietniku: 15 km wiedzie przez miejsca podmokł e, 15 km po korzeniach i skał ach. Dzisiejsza ró ż nica wzniesień wynosi 1000 m.

Amerykanin William (Bill), uś miechnię ty, dobry dziadek w wieku 61 lat. Z zawodu od niedawna pracuje jako budowniczy domó w ekologicznych w swojej Ameryce. Ale wiele w ż yciu przeż ył : był czas, kiedy pracował jako dyrygent. Rafting turystó w na rzece Kolorado. Duż o chodził em.


Bill poł ą czył się jako pierwszy. Najpierw zaczą ł pozostawać w tyle, potem pró bował zrobić sobie przerwę , potem szedł z instruktorami od tył u. Zaczę li go rozł adowywać : rozrzucili jego plecak, zabrali go w „krawat”. Przybył okoł o pierwszej w nocy. Inteligentny, pozytywny amerykań ski dziadek po jednym dniu, prawie bez akcentu, potrafił opowiedzieć swoje wraż enia po rosyjsku. „Etta yopppannaya Ak-Kemmskaya tropppa! ” Mó wił tak sumiennie, czuje się , ż e rozumiał istotę wypowiedzi.

Niestety jest zepsuty. Z gó rnego schronu wykonał umiarkowane radiale.

W grupie jest duż o dobrze wyszkolonych osó b. Dlaczego tak mał o ć wiczył em? !

Dzisiaj był o „nieplanowane”, czyli pł atna ką piel. Jutro nie jest ł atwy dzień .

Szkoda był o zostawić Billa. Pozytywny, pozytywny, optymistyczny. Zawsze z uś miechem, zrozumieniem, po przejś ciu szkoł y ż ycia. Wewną trz każ dego z nas jest sprę ż yna, pę ka i tyle. . . Koń cowe przygotowania: jedzenie dzielimy na namioty, na koń cu dobieramy ż elazko i sprzę t. Sherp Dima za opł atą przewozi rzeczy na parking w Tomsku.

Dima, ogromna 190+ cm, 110-105 kg moł dawska. ZSRR upadł , nie był o pracy, nic nie zatrzymał o Dimy w ojczyź nie. Nie był o mieszkań ani edukacji. Dima wyjechał a do pracy w Rosji. Popychany, pracował do krwawego potu. Pienię dzy nie starczył o do przyszł ego tygodnia. Przypomniał em sobie, ż e zajmował em się turystyką , doł ą czył em do pomocy instruktorom. Tak powoli wylą dował em na Wysotniku. Latem, w sezonie pracował jako Szerp, poza sezonem zbiera drewno, buduje. Ż yje, tworzy, czerpie korzyś ci. Nie narzeka, jest peł ny i dzię ki za to! Nie są dzę , ż eby bez Dimy Belukha nas wpuś cił . Ale o tym osobno.

Dziś przed nami 17 km. Zestaw-1000m. Mijamy bazę Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych na dolnym jeziorze Ak-Kemsky, stację meteorologiczną . Rozpoczę ł a się alpejska ł ą ka, z makami gó rskimi, szarotkami! To tak, jakbyś był na innej planecie! Przed nimi pojawił a się maleń ka kapliczka wś ró d olbrzymó w gó r. Udajemy się do zadbanej kaplicy. Ikony, ś wiece, lista na ś cianie: ponad 25 osó b został o tu na zawsze. Modlimy się po cichu.


Gó rne jezioro Ak-Kem. To nie jest nawet jezioro, ale sto gał ę zi strumieni utkanych w niewyobraż alnym labiryncie. Woda ma nieopisany mlecznozielony kolor. Ś lad znika na naszych oczach. Lodowiec Ak-Kem już przed nami. To miejsce spotkania dwó ch wę ż y: ló d, któ ry się topi, woda się budzi, nabiera sił y i niczym jeden z mał ych dopł ywó w karmi Katun, kochankę Ał taju. Z przodu widać niebieską krawę dź lodowca. Tutaj gruboś ć lodowca spada do 10 metró w. Ló d, nie mogą c oprzeć się ciepł u doliny, cofa się , dają c dolinie rzekę . Ł ą ka alpejska, urywa się , ustę pują c miejsca krainie kamienia, lodu i wody.

Wjechaliś my na lodowiec. Zaczyna padać deszcz i ś nieg. Podą ż amy szlakiem grzbietami lodowca. Deszcz przenika, ubrania, plecak stają się mokre, stają się cię ż kie. Peleryny nie pomagają . Zejś cie z grani jest niebezpieczne - wpadniesz w szczeliny. Niezliczone rzeki i strumienie pokonujemy, pomagają c sobie nawzajem. Czasami trzeba rzucić plecak, a potem samemu skoczyć . W przeciwnym razie nie lataj, w przeciwnym razie puł apka lodowa się zatrzaś nie. Mniej deszczu i wię cej ś niegu.

Nagle sł yszymy krzyki. Najgorsze krę ci mi się w gł owie: ktoś zawió dł , woł a o pomoc. Zatrzymujemy się , instruktorzy z ratownikiem Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych idą z linami krzyczeć . Wszyscy są już zmę czeni i zmarznię ci, ale zrobimy co w naszej mocy, aby wycią gną ć ludzi. Nasz powró t zajmuje okoł o godziny. To dwaj mł odzi kretyni, któ rzy postanowili „poczuć ś cianę Ak-Kem”. Na jeziorze Ak-Kem jest duż o namiotó w, mł odzi ludzie robią radiale na lodowcu. Na ś cianie powyż ej wiszą dojrzał e lawiny. Wystarczy mał y szelest, by lawina zerwał a prawie pionową.1, 5 km ś cianę i wtoczył a się na lodowiec, grzebią c wszystko na swojej drodze. Instruktorzy ledwo odradzili tej mł odzież y. Wszystko nie poszł o na marne!

Pokryci lodowymi skorupami ruszamy w dalszą drogę . Pochmurno, przestał o padać , trochę pada ś nieg.

Spotkana grupa ostrzega nas, ż e na lodowcu Mensu w tym roku wiele osó b już wpadł o w szczeliny. Dzię kuję wam, bą dź my ostroż ni.

Zatrzymaj się , nał ó ż krem ​ ​ przeciwsł oneczny. Sł oń ce nie jest widoczne, ale rozproszone ś wiatł o spali skó rę , oś lepi. Jeś li nie nosisz gogli gó rskich, to jutro nie otworzysz oczu. Po podniesieniu kró likó w usią dziesz cał kowicie bezradny, ł zy bę dą pł yną ć z twoich oczu. Skoń czył y się grzbiety: ś nieg, ló d, kurumnik. Wieczorem docieramy do kamiennej mierzei. Mał a budka ze sklejki na kamieniach i parkingi w Tomsku. Wokó ł budki rozbijamy namioty.


Druga grupa spę dza ostatni dzień w zakł adach w Tomsku. Wieloryb bieł uga zakrył wszystko cią gł ą zasł oną , nie wpuś cił jej. Tyle wysił ku, zdrowia, pienię dzy. . .

Od tego momentu zaczynają się niedziecię ce chwile naszej wę dró wki. Okoł o godziny 21 do obozu schodzi Kola, ratownik z Elbrusu.

Jego historia: „Andrey przez dł ugi czas dzwonił do mnie do Belukha. (Andrey Eremin („Francuz”), ratownik z Belukha. Mieszka ze wszystkimi w beczkach nad jeziorem. W sezonie negocjuje z wczasowiczami, „wcią ga” ich za pienią dze na gó rę . W Barnauł mał o pracy, ale tu jest wolnoś ć , powietrze No có ż , na turikach moż na na cał ą zimę wycią ć pienią dze. . Przywykł em do tego 15 lat. Postanowiliś my nie czekać na pogodę i biegać w cią gu dnia. Pogoda jest taka sobie, cał y czas pada ś nieg. Postanawiamy jechać , czas ucieka. Z tobą tylko przeką ska, woda, liny. Jeś li już , noc spę dzimy w Tomsku. Chodź my, chodź my. Przeszedł em przeł ę cz Berelskiego. Mijamy zbocze Zachodniej Belukha. Nie mieli czasu na reakcję : ś nieg zahuczał , usiadł , odjechał . Utkną ł em w lawinie. Ś nieg jest mokry, cię ż ki jak cement. Za mał o powietrza. Jest ciemno, nie ma czym oddychać . Resztkami sił migoczę rę kami. Widział em lekki ś nieg. Rower robię stopami, idę w gó rę , 10 cm, 20 cm, 30… tracę przytomnoś ć . Przychodzę do siebie. Powyż ej spadł a skorupa ś niegu, utworzył a się dziura. Frozen - idź na gó rę . Postanawiam krzyczeć . Andryukha nie odpowiada. Miał em szczę ś cie: znalazł em się pod krawę dzią lawiny. Biegam i szukam. Zauważ ył em rę kawiczkę , kopią cą ś nieg rę koma. Mija godzina, dwie, trzy, cztery. Myś lę , ż e już go nie znajdę , potykam się o ciał o. Uduszony… B…. S…N…X…E. . T…M…!! ! ! Co ci zrobiliś my? Przecią gam Andryukhę przez 2-metrowe lawinowe wodospady. Przecią gnię ty na szlak. Bez sił y. Nie dostanę ! Jadę do Tomska po pomoc.

Daliś my Koli herbatę do picia i nakarmiliś my go. Telefonem satelitarnym poinformowali Ministerstwo ds. Sytuacji Nadzwyczajnych - do pseudonimó w i do siebie w dolnym obozie. Nie chcę ze sobą rozmawiać . Tak, nawet wczoraj Denis ledwo dotarł do obozu: bolał a stara kontuzja kolana.


Denisa. Ś wietny facet z Moskwy. Od dawna doskonał a fotografia, spokojna, adekwatna. Dlaczego dobrzy ludzie mają tak pecha?

Grupa jest już pobita. Nogi każ dego z nas są owinię te klejem do kostki. Wszyscy „dyndamy” na czas, niczyje mię so nie odstaje. Nieważ ne, jak bardzo starał się ratować paznokcie, nie mó gł . Wszystkie 10 zmienił y kolor na czarny, z czasem odkleją się ! Nikt nie zwraca uwagi na takie drobiazgi.

Poranek. Kola odchodzi, a druga grupa schodzi.

Obozy tomskie. Przyszli wieczorem. Miejsce na namioty to wyczyszczone ł aty ż wirem, wś ró d duż ych kamieni. Rozbijamy namiot. Są niesamowicie szczę ś liwi, kiedy udaje im się wbić choć jeden koł ek w gruz. Pozostał e liny są owinię te wokó ł kamieni. Wieje silny wiatr. Zbieramy pł askie kamienie i zakrywamy nimi obwó d namiotu. Jest nas troje: Julia, Staś i ja.

W grupie są tylko trzy dziewczyny: Julia, instruktorka Julia i Ż eń ka z Nowosybirska. Ci szczę ś liwi turyś ci, któ rzy mieszkają z dziewczynami, są czerwoną szmatą dla reszty „przegranych”. Niewielka czę ś ć komfortu biwakowania i problem drugiej skarpety jest z powodzeniem rozwią zany w tych namiotach.

Julia jest 25-letnią dziewczyną z Moskwy. Pracuje w firmie kosmetycznej.

Jakż e to obraź liwe dla zdrowych mę ż czyzn: dziewczyna naprawdę bardzo mocno chodzi. Dowiedział em się : sekret tkwi w jednym rodzaju aerobiku, w któ ry zaangaż owana jest „sł aba pł eć ”. Wytrzymał oś ć jest wyją tkowa.

Kamienie pod namiotem są bardzo ostre: przecinają cał e dno naszego namiotu. Woda nieuchronnie przepł ywa pod baldachimem. Super-duper samopompują ca mata Stasia dostaje dziurę i spada na dno jak Titanic. Dał em Julii mó j trzywarstwowy dywan. Sam wzią ł ją dwuwarstwową . Tak wię c tej nocy miał em towarzysza w nieszczę ś ciu. Ś piwó r Stasia robi się mokry i zamarza ze mną . I to pomimo tego, ż e dziurę zał atano szerokim klejem.


Wysiadamy na lodowiec „Arbuz” na trening. Zakł adamy uprzą ż , koty. Bierzemy ż elazo, liny. Arbuz naprawdę wyglą da jak taka wielka lodowa buł ka. Wspinamy się w gó rę , w poprzek, w dó ł . Raz za razem do automatyzmu. Przez cał y dzień są lawiny. Czasami patrzymy, czy nie widać lawiny. Wszę dzie spadają , ale widzimy tylko ś cianę Ak-Kem. Naliczył em 12 sztuk.

Wracamy do obozu. Szykuj się do ł ó ż ka, wstawaj jutro o 3 nad ranem.

Kiedy wszyscy rozeszli się do swoich namiotó w, sł yszymy ś piew gardł a. Dima wyprowadził się z obozu, odprawia modlitwę tybetań ską . Dzię ki, Dima! Nie wiem, co się stał o, ale wstają c w nocy, widzimy absolutnie czyste, gwiaź dziste niebo.

Mamy haczyk w paczce: namiot zastygł w lodzie, któ ry wieczorem spł yną ł pod namiotem.

Rano, kiedy trenujemy na Arbuzie, kamienie rozgrzewają się na cał ym parkingu. Woda spł ywa strumieniami. W namiocie są dwa palce wody, nabieramy ją kubkiem. Idziemy spać .

Kiedy przychodzi czas na odbió r, okazuje się , ż e czasza jest zamarznię ta wraz z ż wirem, zalana wodą . Koł ek i kamienie wokó ł zamienił y się w solidny blok lodu i kamienia. Dno namiotu jest jeszcze bardziej rozdarte, a koł ek z listwą trzeba był o wycią ć z ziemi czekanami jak rzeź biarze. Po rozcię ciu namiotu wytrzą samy ló d od ś rodka i biegniemy, by dogonić grupę .

Tak interesują ce: wią zki, ż ywa linia ś wietlikó w, wznoszą się na przeł ę cz Delaunay.

Denis idzie z nami na przeł ę cz, pró bują c się wspią ć . Nie moż e, noga jest spuchnię ta i nie zgina się . Ł zy bł yszczą na jego rzę sach. Ż egna się z nami, czeka na nasz powró t na tomskie strony.

Dochodzimy do przeł ę czy: sł oń ce wschodzi. Gó ry szkarł atne, karmazynowe, zł ote! . Duch jest zniewalają cy! Moc! Nie wybierzesz innego sł owa. Rozumiesz, jak to wszystko się dzieje: ś nieg pada na gó ry. Po nagromadzeniu rozpada się w lawinach i spada na lodowce. W lodowcach jest naciskany i spł ywa po zboczu jak lodowy wą ż o gruboś ci 300 metró w. Zamarznię te kamienie niczym gigantyczny zgrzyt przecinają gó ry, tworzą c ulgę . Poniż ej lodowiec umiera, dają c ż ycie rzece.


Schodzimy z przeł ę czy na lodowiec Mensu. Wspinacze nazywają to miejsce „patelnią ”. Gó ry dookoł a są poszarpane. Ś nieg w trzech odcieniach; biał y, niebieski i zielony. Niebo jest dziś czyste. Na tej wysokoś ci nie jest już niebieski. Fioletowy, bliż szy ciemnoś ci. Gó ry powstrzymują wiatr. To naprawdę jest jak patelnia.

Przechodzimy do ś rodka, dziergamy w pę czki po 5-6 osó b. Sł oń ce robi się coraz cieplejsze. Nie fakt, ż e ś nież ne mosty wytrzymają nastę pną wią zkę . Ś nieg lepi się do stó p, buty są coraz cię ż sze.

Ale oto ostatnie pocią gnię cie. Podjazd jest bardzo stromy, chcę nosić raki. Sł yszymy szum ś migieł : helikopter. W mojej gł owie pojawiają się wszelkiego rodzaju niepotrzebne myś li. Przelatuje nad nami bardzo nisko.

Wychodzimy do obozu szturmowego.

Siodł o Berelskiego.

Okazuje się , ż e helikopter przywió zł ratownikó w do wykopania ciał a. Nastę pna lawina przykrył a już martwego Andrieja na ś cież ce i zaniosł a go nie wiadomo gdzie. Ratownicy rozbili pię ć namiotó w.

Helikopter wykonuje tak zabó jczą liczbę , ż e się boję : leci pod gó rę , staje się jednym koł em na zboczu. Ś ruba obraca się kilka centymetró w od gó ry. Mał y podmuch wiatru, niezgrabny ruch i wszystko zmiesza się w kupę ż elaza, ś niegu i mię sa. Moż e prowokuje lawiny, ż eby ratownicy nie zasypiali, a moż e dociska ś nieg do stoku.

Zbliż amy się , stajemy się obozem, wysokoś ć.4000 m. Powietrze czerpie wodę z organizmu. Z każ dym wydechem nastę puje odwodnienie. Musisz duż o pić . Woda ze stopionego ś niegu jest destylowana i nie gasi pragnienia. Chcę pić , pragnienie jest coraz silniejsze. Opuchnię ta twarz rano. Instruktorzy wzię li proszek z guarany, ale jest go bardzo mał o.

Mamy kolejną poraż kę w skł adzie: Rashid zaczą ł mieć gó rnika. Gł owa jak z ż eliwa, tabletki nie pomagają . Pozostaje czekać na nas w obozie szturmowym.

Nic, teraz cel jest blisko! Wyjdź ponownie o 3 nad ranem.

Wstaliś my, zebraliś my plecaki szturmowe. Ś cież ką idziemy wzdł uż miejsca, w któ rym Andrey jest „pochowany”. Ratownicy wykopali kilka rzę dó w dwumetrowych rowó w wzdł uż zbocza. Sondy do ś niegu i ł opaty nie są nawet zabierane ze sobą na noc. Cał y niebezpieczny stok pokonujemy pojedynczo. Po minię ciu niebezpiecznego miejsca znó w zwijamy się w toboł ki, jedziemy drogą , wokó ł jest sporo pę knię ć .


Zbliż amy się do wschodniej Belukha. Na ostatnim wzniesieniu wiszą dojrzał e lawiny, nie da się tu wspią ć...Obchodzimy, aż do samej krawę dzi grani. Z gó ry zwisa makrolawina. Brył a lodu o ś rednicy 60 metró w otoczona jest ze wszystkich stron zaspami ś nież nymi. 10-20 pocią gó w lodu i ś niegu wisiał o na niestabilnym gruncie. Wszyscy wspię li się na skraj ś ciany Ak-Kem.

Wznoszenie zamiast kategorii 2B, przechodzi w kategorię.3B. Bę dziesz musiał wspinać się nie tylko po ś niegu, ale takż e po kamiennych klifach, w miejscach bez ubezpieczenia.

Ż eń ka, dowó dca i przywó dca Nowosybirska, odsył a swoich podwł adnych do obozu. Jedzie z nami. Julia jest instruktorką , prowadzi 4 osoby z powrotem do obozu. Absolutnie sł uszna decyzja! Ja też bym to zrobił .

Ale jest mi ł atwiej, jestem sam i wspinam się na szczyt nawet zę bami. W ogó le nie ma mocy. Czoł gam się wzdł uż ś ciany, po prawej kilka centymetró w 1.5 km przepaś ci. Nie ma strachu: zmę czenie jest takie, ż e wszystko staje się takie samo. Krok, podcią gną ł się , przestawił jumar, wbił czekan, kolejny krok…

Szczę ś cie: znaleź li liny pozostawione przez poprzednią grupę . Wspię liś my się na pł askowyż , „odpoczynek”, ł atwiej nie jest. Dusznoś ć , zmę czenie. To jasne - musisz wspią ć się do koń ca. Ostatnia wspinaczka to 150 m czystego lodu.

Ską d czerpać sił ę ? Jego skronie pulsują , ż ó ł te i czerwone plamy wielkoś ci pił ki do koszykó wki skaczą mu przed oczami. Wszystko na gó rze! Cał y Ał taj przede mną !

Na szczycie znajduje się dzwonek, dzwonią cy ku pamię ci wszystkich, któ rzy zginę li. Wś ró d nich jest Ural. W zeszł ym roku pierwszorzę dny alpinista z Jekaterynburga „wypalił się ” na zapalenie pł uc w jeden dzień . W szczelinach są martwi mieszkań cy Czelabiń ska. Nie odczuwam satysfakcji, radoś ci. To Belukha pozwolił mi się do niej zbliż yć .

Wierzchoł ek:

Z bó lem szukam w sobie powodu do radoś ci. Na pró ż no, prawdopodobnie zbyt zmę czony. Schodzimy, rozbieramy się do ką pieló wek i ką piemy w ś niegu. Czuć się lepiej! Na skraju muru czekamy na powró t wieczorem do obozu. Nagle krza odrywa się od ś ciany i burzy ś cież kę , któ rą wczoraj o tej porze udaliś my się na przeł ę cz Berel.


Nadchodzi wieczó r, szczę ś liwa gą sienica udaje się do bazy. Zbliż amy się do niebezpiecznego miejsca. . . Okazuje się , ż e podczas wspinaczki osiem lawin zniszczył o cał y szlak. Wykopane przez ratownikó w okopy są cał kowicie zasypane. Znowu przekraczamy zbocze. Dowiadujemy się w obozie, gdy tylko „odrzuceni” wró cili do obozu, na szlak wpadł y lawiny. Ratownicy opuś cili to miejsce na czas, zauważ ają c „koł obokó w” – pierwszych zwiastunó w lawiny.

Wczoraj przypadkowo podsł uchał em rozmowę Leshy z Ivanem.

Lesha jest Kanadyjką , nasza był a. Profesor matematyki. km. do alpinizmu.

Ivan Starszy Instruktor - MS

L- Rozumiesz, ż e to jest hazard?

Rozumiem, masz jakieś pomysł y?

L- Czekamy dwa dni!

A ty gwarantujesz pogodę ? Wyjeż dż amy rano i wracamy wieczorem!

I tak się stał o, dopó ki sł oń ce nie ogrzał o zbocza, biegliś my po nim. Gdy sł oń ce zaszł o i ś nieg "chwycił ", pobiegliś my z powrotem. Problem w tym, ż e jeś li zamarznię ty ló d zepchnie ś nieg ze stoku, w nocy runie lawina.

Nie jest dla mnie jasne, dlaczego Wania pozwolił a Julii zabrać „odrzucają cych” po poł udniu? . W duszy zaczyna się rozpalać mał y ż ar. Wiem, ż e już się zł amał em.

W obozie ratunkowym panuje przygnę bienie. Jutro jest ostatni dzień , w któ rym pró bują zdobyć ciał o. Za kilka dni gó rne lawiny zaczną staczać się w te same miejsca, te, któ re zawisają nad tymi, któ re już opadł y. Andrei nie jest pierwszym, któ ry zostaje tu na zawsze. Ten stok mię dzy sobą nazywa się Serun. Okoł o 10 tel. "pochowany" tutaj.

Wyszliś my ciemno. Najmocniejsze wraż enie był o, gdy przeszliś my przez ś lad lodowej lawiny. Bruzdy ś niegu, czesane wielkim grzebieniem, koń czył y się na ogromnym bloku lodu. Blok zatrzymał się , gdy zebrał przed sobą gó rę ś niegu. Wzdł uż krawę dzi lodowego toru znajdował y się dwumetrowe szczeliny ś nież ne. Pierwsze grupy z czekanami przebił y w nich ś cież kę . Trasa miał a szerokoś ć.15 m. Latem sł oń ce zacznie palić pę knię cie na tym szlaku.

Znowu zbliż ył em się do obozó w Tomska wyczerpany. Na kurumniku sił y cał kowicie mnie opuś cił y - zaczą ł em spadać . Ostatni upadek na kamieniach zapiera dech w piersiach, skrę cona noga pł onie szkarł atnym ogniem. Sob, odzyskuję zmysł y. A raczej nie chcę pokazywać się ludziom z twarzą wykrzywioną z bó lu.


Zdejmuję ubranie wierzchnie, w samej bieliź nie termicznej idę popł ywać w strumieniu. Strumień przecina lodowiec Arbuz. Woda lodowa nie powoduje strachu. Gorzej jest być zmę czonym.

Ugryzliś my, Ivan mó wi, ż e powinniś my iś ć do gó rnego schronu. Nie rozumiem. Wyś cigi z poprzednich dni wyrzeź bił y dwa dodatkowe dni. Grupa jest wyczerpana. Najsilniejsi postanawiają wybrać się nad Jezioro Duchó w Gó r i tam spę dzić noc. Ale nawet do gó rnego schronu 17 km. Wś ciekł oś ć wybucha we mnie coraz bardziej. Zejś cie po lodowcu: sił a Dimy się skoń czył a, zaczą ł padać ś nieg z deszczem, wiał lodowaty wiatr. Bez patykó w wszystkie sił y zostawiam na lodowcu. Zaczynam spadać . Rozglą dam się : prawie wszyscy spadają , nawet instruktorzy.

Nawet najtwardsi z nas nie mieli odwagi iś ć nad jezioro. Lodowiec prawie w cał oś ci pokryty był strumieniami.

Zaczynam rozumieć , ż e Iwan musi hodować jak najwię cej ludzi na koniach, do tego dziś nas poprowadzi. Wszystko, ł amię ! Ja nie wiosna. Wraz z wulkanem gniewu pojawia się dzika sił a. Kiedy docieram do obozu, nie czuję rą k ani nó g.

Ludzie przychodzą do obozu z biał ymi twarzami, wykrzywionymi od ł adunku.

Pó jdę sam. Nie widzę już instruktoró w-hodowcó w dla babć . Każ dy z nas moż e się zł amać . Ale to nie obchodzi, wystarczy wypompować jak najwię cej babo. Wszyscy instruktorzy pochodzą z Moskwy i Petersburga, oczywiś cie jest inny poziom wynagrodzeń . Ale dlaczego podró ż do Belukha jest droż sza niż objechanie poł owy Europy? Wyszedł em poza flagi i wszystko poszł o jak bę ben.

Szkoda, ż e ​ ​ alpinizm wcale nie jest tym, co ś piewają w piosenkach. A czasami jest wrę cz odwrotnie. Wię zadł a są wybierane z jednym priorytetem - przeż yć . Niedoś wiadczone wię zadł a mają najmniejszą szansę na powró t. Instruktorzy nie zapomnieli zał adować nas duż ym zapasem ż ywnoś ci, któ rą jak osł y nosiliś my po parkingach. Kró tko mó wią c, dał em się ponieś ć......


Gó rne schronienie. Marka i Filipa. Irlandczycy dogonili grupę drugiego dnia. Mark jest krę py, czerwony - typowy. Filip jest wysoki, ma dł ugie, czarne, krę cone wł osy, wyrafinowane rysy jak wenecjanin. Najbardziej waleczny z nich, Philip, wspią ł się na 7000 w Andach, w Himalajach. Byli jednymi z pierwszych, któ rzy udali się do Belukha. Ale tu nastą pił a katastrofa: Filip miał ropień na gó rnym podbiciu stopy. Guz wielkoś ci kurzego jaja. Decydują się przejś ć przez Kara-Turek, a potem Kucherlę , oddzielnie od grupy.

Schodzę Ak-Kem na przeł ę cz Kuzoyak i wychodzę do Kucherla. Mł odzi instruktorzy pró bują mnie powstrzymać ; nie był o go tutaj. Ludzie się wahają , chcą ze mną jechać , ale boją się zabł ą dzić , nie chcą zawieś ć instruktoró w, któ rzy chcą nabrać nowych doś wiadczeń . W koń cu chodzę sam. Wszystko jest już jasne dla Wania, mó wi mi, gdzie zostawił namiot w zakł adce.

Produkty biorę dokł adnie na 1.5 dnia, wię kszoś ć rzeczy wysył am z koń mi i grupą gł ó wną . Darmowe pienią dze pozostają.1/20 czę ś ci. Wychodzę przed obiadem. Okazuje się , ż e droga powrotna nie jest ł atwa. Dwukrotnie przekraczają c strumienie zgubił em gł ó wną ś cież kę . Wieczorem dotarł em na miejsce rozbicia namiotu. Stoi tam miejscowa rodzina - postanowili udać się do podnó ż a Belukha, aby pokazać dzieciom pię kno.

Turyś ci to szczerzy i normalni ludzie, rozmawialiś my z nimi o Andrieju, ż alu, trasach. Karmili mnie (wię c musiał bym zadowolić się suchą karmą ). Opowiedzieli mi o domach pod Trzema Brzozami. Postanawiam nie szukać namiotu, noc spę dzę w domkach. Jeszcze 3 km bliż ej dolnego schronu. Poż egnaj się ciepł o z dobrymi ludź mi. Idę już w cał kowitej ciemnoś ci, czuję ś cież kę bardziej niż ją widzę . Kolejny strumień , znowu gubią c ś cież kę . Bę dziemy musieli spę dzić noc w lesie. Czoł gam się wzdł uż brzegu, szukają c ś ladó w. Po 20 minutach znajduję ś cież kę .

Docieram do Trzech Brzó z. Dwa domki ze ś wież o heblowanych desek, w ś rodku drewniane leż aki, sucho, ciepł o, czysto. W ś rodku jestem sam, w pobliż u są.4 namioty.


Budzę się z tego, ż e ludzie z namiotó w, budzą c się , zaczę li uciekać od domó w. Wstał em, zjadł em o 5 rano. Jadę na przeł ę cz. Nie mogę się doczekać , aby dostać się do schronu. Oddalają c się o 2 km, sł yszę warkot silnika - jedzie tablet UAZ, obok dwó ch Ał tajó w z karabinami na koniach. Macha rę ką . Z począ tku nie chcieli się zatrzymać , przechodzą obok. Wtedy przejmuje zdrowy rozsą dek (jak nie zarobić dodatkowych pienię dzy). Zatrzymują się i pytają , ile zapł acę . Niechę tnie chodzą.18 km, oferuję poł owę darmowej kasy, podobno ofigev z kwoty, podnoszą cenę o kolejne pó ł tora raza. Z dumą kontynuuję swoją podró ż , ale mó wią „Wsiadaj! ”.

Wchodzę na tablet, na podł odze leż ą skó rzane kufry. Krwawią . Ał taj wspina się i czoł ga pod skó rą . Dobra, figi z tobą , mó wię . Ał tajowie nie pochodzą z polowań . Zabili w stadzie konia, któ ry zł amał nogę . Dlatego też są ponure i zł e. Nigdy nie powinieneś rozmawiać , nie mó wią c już o piciu, z Ał tajczykami. Ale pustka wewną trz pozwala nie ł asić się , nie zależ eć i nie denerwować ludzi. To coś bez sł ó w powstrzymuje ich od jakiejkolwiek agresji. Wewnę trznie rozumieją , ż e pomimo tego, ż e pochodzimy z ró ż nych ś wiató w, nie ma mię dzy nami ró ż nicy….

Wszystko koń czy się na tym, ż e proponują pł atne ł owienie duż ych ryb. Oczywiś cie pojechał bym, ale nie ma pienię dzy.

Zatrzymujemy się przed Wysotnikiem. Ż egnam się z Ał tajczykami. Idę do schronu. Jestem pierwszy w grupie. Wynajmę pokó j iz taką przyjemnoś cią kł adę się na ł ó ż ku z poś cielą . Jak dobry! Szczę ś cie istnieje.

Budzę się na obiad, szczę ś cie się koń czy. W ż oł ą dku znajduję zassanego kleszcza.

Przekrę cam, kleszcz utkną ł cał kiem niedawno, kiedy spał em. Wkł adam kleszcza do celofanu i poddaję się . W schronisku przestraszył się dyrektor i jego ż ona. Przeraż ony otrzymał em od nich jodantypirynę za darmo. Nie bardzo boję się zapalenia mó zgu - ale są też inne urocze rany. Mark i Philip przychodzą na obiad. Nie ma Marka, Filip się trzyma, chociaż ropień nie ustę puje.

Przemyś lany gospodarz postanawia pokazać nas lekarzom. Myś lę , ż e bali się gł ó wnie ze wzglę du na obcokrajowca Filipa. Ale Phil i ja musimy zapł acić za taksó wkę . Nie znoszę zabierać tak dł ugo

Tłumaczone automatycznie z języka rosyjskiego. Zobacz oryginał
Aby dodać lub usunąć zdjęcia w relacji, przejdź do album z tą historią
Podobne historie
Uwagi (2) zostaw komentarz
Pokaż inne komentarze …
awatara